wtorek, 7 lipca 2015

Maybe Someday...

Hej Wam!
Dzisiaj będzie o kolejnej książce Colleen Hoover, mimo że obiecałam sobie przeczytać wreszcie Wierną, która czeka sobie spokojnie na mojej półce już dłuugi czas. Wyjątkowo mi jakoś nie idzie, więc sięgnęłam po coś innego. Padło akurat na to:

Colleen Hoover | Maybe Sameday (cylk: Maybe, tom 1) | Wydawnictwo Otwarte | 440 strony | moja ocena: 7/10

Sydney kończy dwadzieścia dwa lata, kiedy mały, poukładany świat wali jej się na głowę. Dowiaduje się przykrej prawdy o swoim chłopaku i przyjaciółce, jednocześnie zostając na bruku. Takie momenty zmuszają do niecodziennych rozwiązań i na takie też decyduje się główna bohaterka. Jej życie nie może się już bardziej zagmatwać. Na pewno?

Maybe Someday to książka z takich, co to się połyka jednego dnia, bo historia nie daje się oderwać ani na chwilę. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Zaczęłam rano, skończyłam koło wieczora. Choć momentami mnie wkurzała i musiałam ją na chwilę odłożyć, zaraz znowu po nią sięgałam ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń.
Jeśli śledzicie mojego facebook'a wiecie, że podczas czytania przeżywałam różne emocje. Od zaśmiewania się jak wariatka, do totalnego zażenowania postępowaniem bohaterów.
Nie chcę zbyt zdradzać fabuły, ale zachowanie pewnego głównego bohatera doprowadzało mnie do szewskiej pasji. świetnie się za to bawiłam, kiedy do akcji wkraczał Warren - nowy współlokator głównej bohaterki. Zazwyczaj to w sytuacjach z nim w roli głównej nie mogłam przestać się śmiać.
Jeżeli chodzi o sam sposób przedstawienia bohaterów...
Sydney wydaje się sympatyczną dziewczyną, której nie poszczęściło się w życiu, ale nagle pomaga jej nieznajomy i wydaje się, że powoli wyjdzie na prostą. Jeśli już zaczniecie czytać to powinno Wam się nasunąć sporo pytań na temat jej "stylu życia", że pozwolę sobie tak to ująć. Nie chcę wiele zdradzać, ale czy ona w ogóle kiedyś wychodziła z domu?
Ridge (początkowo nie mogłam się pozbyć durnego skojarzenia z Modą na sukces) - niby cudowny, niby szlachetny, niezwykły chciałoby się rzec, ale... To wszystko, co się stanie będzie trochę z jego inicjatywy, ale jak się okazuje, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Chwilami traciłam dla niego sympatię, chwilami łapał u mnie plusy. Koniec końców ten bohater mnie jednak rozczarował. Przykro mi to mówić, ale nie znajdzie się na mojej liście ulubionych książkowych bohaterów.

Ogólnie rzecz biorąc, polecam lekturę Maybe Someday jako odprężenie. Można się porządnie wyluzować przy takich książkach. I taki ogromny plus ode mnie za te piosenki, które możemy sobie odsłuchiwać w trakcie czytania. Kocham za to autorkę. Wchodzimy na odpowiednią stronę i proszę! Bohaterowie śpiewają, my słuchamy. Big love z tej okazji. Nie cierpię kiedy nie wiem, jak brzmiałaby jakaś książkowa piosenka, a tu nie ma tego problemu.

Polecam Maybe Someday przede wszystkim nastoletnim czytelnikom. Dla starszych to może być miła odskocznia pd cięższej literatury.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz