wtorek, 23 grudnia 2014

Love, Rosie - film...

Cześć Kochani!
Jak przygotowania świąteczne? Mam nadzieję, że już prawie wszystko przygotowane i możecie myśleć o odpoczynku. U mnie powolutku kończymy najważniejsze rzeczy. Dzisiaj ubrałam choinkę i wreszcie czuję, że święta już tuż tuż.

Dziś raczej nietypowo, bo o filmie, na którym byłam w niedzielę. Jakiś czas temu pisałam Wam o książce (link do recenzji) i dzisiaj chciałam powiedzieć kilka słów o różnicach w ekranizacji w stosunku do książki.


Najpierw może o głównych bohaterach i ich odtwórcach. Nie miałam jakiejś szczególnej wizji Alexa i Rosie - tak się czasem u mnie zdarza, kiedy czytam książkę. W każdym razie, filmowi bohaterowie jak najbardziej przypadli mi do gustu. Lily Collins, która w ogóle nie przypadła mi do gustu jako Clary w Mieście kości, jako Rosie była idealna. Zarówno wizualnie, jak i z charakteru.
Sam Claflin jako Alex także sprawdził się niemal idealnie, choć momentami jego fryzura żyła własnym życiem.

Jeżeli chodzi o stosunek treści do ekranizacji to:
- odstępstwa od książki są bardzo duże; momentami miałam wrażenie, że jedyna łącząca z książką rzecz to imiona bohaterów; zmiany są zarówno w koligacjach rodzinnych, jak i w wydarzeniach.
- kolejność wydarzeń i ich przebieg niewiele ma wspólnego z tym co działo się w książce; zgadzają się niekiedy tylko ogólne zarysy;
- Ruby, najlepsza przyjaciółka Rosie jest zdecydowanie młodsza niż w książce;
- bohaterowie schodzą się zdecydowanie wcześniej;
- Alex nie ma dzieci, a przecież w książce miał ich aż dwoje;
Mogłabym jeszcze długo wymieniać, ale wtedy opowiedziałabym cały film.

Rzecz w tym, że mimo znajomości książki i tych wszystkich różnic, film oglądało się bardzo dobrze. Było nieco humoru i tragedii. Całość dość spójnie przedstawiona.
Dlatego polecam obejrzenie filmu i czytającym, i nie znającym treści. Film jest naprawdę w porządku.


Domyślam się, że przed świętami nie dam rady dodać recenzji, więc już teraz życzę Wam wszystkich radosnych, rodzinnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Obyście znaleźli chwilę na refleksję nad najważniejszymi w tych dniach wydarzeniami i czas dla bliskich, z którymi na co dzień się nie spotykacie. Najlepszego!

* zdjęcie pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

środa, 17 grudnia 2014

Mroczny trop...

Cześć Kochani!
Po raz kolejny przychodzę do Was z recenzją książki, która nie była w planach, nawet o niej nie wspomniałam słówkiem, ale no cóż...Tak właśnie przeczytałam kolejny tom o przygodach Maggie O'Dell, a więc kolejną książkę Alex Kavy.


Alex Kava| Mroczny trop (seria Maggie O'Dell tom 12)| wydawnictwo Harlequin Enterprises| stron 320| ocena 3,7/5.

Maggie O'Dell po raz kolejny zostaje wyznaczona przez swojego szefa do pracy przy specyficznej zbrodni. Z nurtu rzeki Potomac wyłowione zostają zwłoki topielca. Bynajmniej jednak przyczyną śmierci nie było utonięcie. Jego tatuaż, a także liczne ugryzienia dość egzotycznych owadów dają agentce FBI do myślenia. Czyżby miała do czynienia z kolejnym psychopatą, seryjnym mordercą?
Tymczasem znany czytelnikom z poprzedniego tomu Ryder Creed, treser psów poszukiwawczych dostaje zlecenie - ma odnaleźć na statku ładunek narkotyków. Tymczasem natrafia na zupełnie inne znalezisko, nie mniej przerażające...

Po raz kolejny z wielką przyjemnością sięgnęłam po książkę pani Kavy. Maggie O'Dell przez te wszystkie lata stała się mi bliska jak przyjaciółka i chętnie czytam o jej przygodach. Tym razem jednak to nie ona była główną opowiadającą. Owszem były fragmenty ukazane z jej perspektywy, ale równie często do głosu dochodził Creed, a także inni bohaterowie. O dziwo nie przeszkadzało mi to w ogóle (chyba Martin mnie przyzwyczaił). Pomimo dwóch różnych spraw, w jakich biorą udział główni bohaterowie (Creed i O'Dell), ich ścieżki znowu się skrzyżują. Czy ich relacja się rozwinie?
O dziwo na nowo pojawia się także Ben, którego kojarzyć można z zabójczym wirusem ebola, który to królował w jednym z tomów historii. Czy tamto uczucie może na nowo ożyć?

Jest jedna rzecz, która mnie w tej książce zawiodła. Liczba stron... No dobra, bardziej chodzi o to, że gdyby książka była dłuższa, autorka mogłaby spokojnie wszystko rozwinąć tak, jakbym się tego po niej spodziewała. W tym przypadku sprawa, nad którą zaczyna pracować Maggie jest ledwie liźnięta i za chwilę mamy jej rozwiązanie. Zabrakło mi tu tego dreszczyku emocji przy kolejnych ofiarach i odgadywaniu zagadek. Być może jednak stało się tak, że do głosu doszedł Creed i to on nieco przyćmił główną bohaterkę. Szkoda, że nie mogli zostać potraktowani na równi. Chciałabym rozwinięcia wątku O'Dell.

Poza tym, jak zawsze świetnie się czytało. Książka przyjemna w odbiorze, szczególnie na zimowe wieczory. Można ją połknąć w kilka godzin...
Czekam z niecierpliwością na kolejny tom serii, bo ciekawość mnie zżera, co też dalej wymyśli autorka. Mam nadzieję, że do następnej części nie będę się przyczepiać.

Co się tyczy innych książek, które teraz czytam: jestem w trakcie Endgame, Okruchów śmierci i Nawałnicy mieczy. Zapowiadana wcześniej Kolaborantka poszła na razie w odstawkę. Mam nadzieję, że w następnym poście będę mogła powiedzieć Wam kilka słów na temat tak wyczekiwanego przeze mnie Endgame. See you soon.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl



czwartek, 11 grudnia 2014

Starcie królów...

Hej Kochani!
Było troszkę przerwy od ostatniego wpisu, ale mam urwanie głowy zarówno na uczelni, jak i poza nią. Dzisiaj o książce, którą czytałam od dłuższego czasu, ale odkładałam ją z powodu innych pozycji. W końcu jednak stwierdziłam, że muszę ją skończyć...


Autor: George R.R. Martin
Tytuł: Starcie królów (cykl: Pieśń Lodu i Ognia)
Wydawca: Zysk i S - ka
Liczba stron: 1022
Data wydania: 27 marca 2012
Moja ocena: 4/5 

Po śmierci króla Roberta w Zachodnich Królestwach panuje chaos. Nie ma już jednego króla, ale aż czterech. Każdy z nich uważa się za prawowitego władcę i pragnie przejąć władzę nad resztą królestwa. Ale to nie wszystko. Nadchodzi prawdziwa i mroźna zima, która może się okazać prawdziwym wrogiem wszystkich ludzi. Nawet Nocna Straż nie może czuć się bezpiecznie i wykonywać swoich obowiązków na Murze. Czarni bracia muszą wyruszyć w niebezpieczną podróż w poszukiwaniu swoich zaginionych ludzi, a może i nawet będą musieli stawić czoła dużo bardziej niebezpiecznemu wrogowi - Innym.
Nikt nie może czuć się bezpiecznie. Bracia walczą ze sobą, rodziny zostaną rozdzielone, a wszędzie jedyną wygraną stanie się Śmierć...

To naprawdę imponująca kontynuacja Gry o tron. Wciąga równie mocno jak tom pierwszy Pieśni Lodu i Ognia. Pojawiają się opowieści z "nowych" perspektyw. Do bohaterów, którzy opowiadali nam część pierwszą dołączy kilka nowych postaci, bądź bohaterów znanych nam, ale nie mających do tej pory głosu.
Każdy musi toczyć swoją własną bitwę i mowa tu nie tylko o walce zbrojnej, ale także z własnymi przekonaniami, a nawet z własną tożsamością.

W wielu miejscach otwierałam oczy ze zdumienia. Co też niektórzy robili? Do czego byli zdolni?
Autor jest mistrzem. Czasem wydawało nam się, że to już koniec, nie ma ratunku, a tu nagle niemożliwe staje się możliwe. Ginie mnóstwo ludzi, ale w końcu śmierć na kartach powieści pana Martina i to w ogromnych ilościach, jest jego znakiem rozpoznawczym...

Nie mogę jednoznacznie ocenić tego tomu tylko i wyłącznie dlatego, że nie czytałam go ciągle, czasem miałam długie przerwy w czytaniu tej książki. Trochę żałuję, bo za każdym razem dobrze i szybko się ją czytało. Wciągała mocno i z pewnością niewiele tu było chwil, kiedy akcja stawała się powolna. Zresztą... jak można było zwolnić opowieść skoro w Zachodnich Królestwach zaczęła się wojna o panowanie?
Trochę za mało było tu dla mnie Daenerys, ale w zasadzie tak wiele się działo u innych bohaterów, że ktoś musiał ustąpić tu pola....

Ogólnie rzecz ujmując, to świetna kontynuacja i szczerze polecam wszystkim wielbicielom Gry o tron. Sama planuję dopiero teraz obejrzeć drugi sezon serialu żeby przekonać się czy nadal tak rzetelnie odwzorowują historię z książki...

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

niedziela, 30 listopada 2014

Sklep z kapeluszami...

Witam Kochani!
Tak jak obiecałam, zachęcam Was do zapoznania się z moją opinią na temat kolejnej książki, która wpadła w moje ręce. Podobnie do dwóch ostatnich, tę również pożyczyła mi koleżanka, wypowiadając się o niej w samych superlatywach. Czy miała rację?


Autor: Marita Conlon - McKenna
Tytuł: Sklep z kapeluszami
Wydawca: Amber
Liczba stron: 285
Data wydania: 9 października 2009
Moja ocena: 3/5

     Ellie Matthews właśnie straciła matkę, właścicielkę przytulnego sklepiku z ręcznie robionymi kapeluszami. Dziewczyna staje przed trudnym wyborem: czy kontynuować dzieło matki, czy też sprzedać lokal ogromnemu koncernowi i na zawsze zamknąć historię tworzenia kapeluszy.
Bohaterka postanawia zawalczyć o przeszłość i pozwolić jej stać się częścią przyszłości. W końcu Ellie wychowała się wśród kapeluszy i sama miała wszelkie predyspozycje do tego, żeby tworzyć niepowtarzalne nakrycia głowy. Z pomocą przyjaciół odnawia sklep i próbuje zrobić wszystko, żeby prosperował jak najlepiej.

Historia Ellie nie jest zbyt skomplikowana, choć sam pomysł "miał potencjał". Całość jest przedstawiona bardzo prosto. W niektórych momentach wręcz infantylnie, co momentami zniechęcało mnie do czytania.Brak tu jakichś bardziej rozbudowanych opisów relacji między bohaterami, brak emocjonalnego obrazu głównej bohaterki. Bardzo mi tego brakowało. Bliższe relacje rozwijają się równie nagle, jak się kończą, bez zbędnych wyjaśnień. Bohaterka chwilami staje się dla mnie bezbarwna.

Bardzo chciałam polubić Ellie, ze względu na jej zdolności i sytuację, ale całość mnie nie zachwyciła. Chciałam czegoś więcej, a dostałam bardzo pobieżny obraz.

Historia nie skupia się jednak tylko na dziewczynie. Mamy tu ogląd również na epizodyczne opowieści z perspektywy innych bohaterów, których życie bądź sytuacja w jakiś sposób zmieniły się pod wpływem zakupu kapelusza. Niby zwykła część garderoby, a potrafi dodać urody, pewności siebie, może stać się najlepszym prezentem lub być tylko pretekstem do pogłębienia znajomości.

W stosunku do całości mam mieszane uczucia. Z jednej strony historia jest w porządku, z drugiej czuję niedosyt w związku z wieloma sytuacjami, które nie zostały opisane. Brakowało mi fragmentów z perspektywy Rory'ego - szalonego menadżera, Neila - z pozoru oschłego prawnika, Kim - najlepszej przyjaciółki Ellie. Znalazłoby się kilka osób, które mogły zabrać głos.

Mimo wszystko nie uważam, że czas poświęcony książce jest stracony. To może być lekka lektura na popołudnie dla tych, którzy nie potrzebują głębokiego wnikania w różne sprawy...

Jako następną książkę chciałabym przeczytać Kolaborantkę. Mam nadzieję, że uda mi się to w najbliższych dniach przy tym natłoku zajęć, jaki właśnie nastąpił.
Do zobaczenia!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

piątek, 21 listopada 2014

Zanim zasnę...

Hej Kochani!
Dziś będzie o książce, którą poleciła mi koleżanka już jakiś czas temu. Cały czas miałam jednak coś innego do przeczytania i tak odwlekałam sięgnięcia do tej. W końcu się jednak zmobilizowałam...


Autor: S.J. Watson
Tytuł: Zanim zasnę
Wydawca: Sonia Draga
Liczba stron: 407
Data wydania: 18 kwietnia 2012
Moja ocena: 4/5

Christine Lukas codziennie rano budzi się i nie wiem, gdzie i kim jest. Żyje z obcym dla niej mężczyzną, który każdego dnia musi zaczynać dzień od słów wyjaśnienia: kim jest, co robił z nią w jednym łóżku i co się właściwie dzieje. Są małżeństwem od dwudziestu lat, Christine miała wypadek, straciła pamięć. Każdego ranka przeżywa to samo, nie pamięta co się dzieje...

Czy aby na pewno mężczyzna, który podaje się za jej męża nim jest? Czy mówi jej prawdę, czy dostosowuje ją do własnych potrzeb? Co musi się wydarzyć, żeby bohaterka zaczęła pamiętać i czy to jest w ogóle możliwe?

Jak na debiut, książka jest całkiem niezła. Przez większą część mamy do czynienia ze skrzętnie zapisywanym pamiętnikiem głównej bohaterki, który pozwala jej każdego dnia wprowadzać siebie samą w swoje życie i nieco pomaga w ogólnej dezorientacji. To z niego Christine wie, że spotyka się z lekarzem w tajemnicy przed mężem. Z niego wie, co utraciła i kiedy Ben nie mówi jej całej prawdy.

Dzięki temu, że książka w większości jest właśnie w formie takiego pamiętnika, dobrze i szybko się ją czyta. W dodatku pisanie z perspektywy kobiety przez mężczyznę... niewiele mam tu do zarzucenia. Jedynie pewne określenia używane przez bohaterkę od czasu do czasu mnie drażniły, ale generalnie jest dobrze.
Ogromnym plusem opowieści jest temat amnezji. Jak na pozór zdrowy człowiek w jednym momencie może utracić wszystko, co uważa za trwale zapamiętane...
Kolejnym plusem opowieści jest to, że właściwie subtelne sygnały zwiastujące zakończenie powieści można znaleźć już na początku. Przynajmniej ja dostrzegłam pewne rzeczy i poddałam wątpliwości sytuację aktualnie przedstawianą.
Kolejnym plusem jest oczywiście samo zakończenie. Nieco dramatyzmu, ogromne zaskoczenie i brak jasnego happy end'u. Nie wiemy, co dalej z bohaterką. Jak będzie jutro z jej pamięcią? Jak jej się ułoży z mężem? To pozostaje jedynie w domyśle i można mieć nadzieję na jakieś szczęśliwe rozwiązanie.
W tym momencie doceniam taką konstrukcję zakończenia.
Dla mnie kolejnym plusem jest okładka, co dla nikogo nie powinno już być zaskoczeniem, ale taka już jestem...

W ogólnej ocenie książka jest dobra. Dość dobrze się ją czytało i niewiele w niej momentów, które mogą nużyć.

Opinia opublikowana także na lubimy czytać klik
*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 


wtorek, 18 listopada 2014

Love, Rosie/Na końcu tęczy...

Cześć Kochani!
Dziś znowu będzie o książce, którą poznałam dzięki zbliżającej się ekranizacji i jej zwiastunowi. 
Książka pierwotnie została wydana pod tytułem Na końcu tęczy. Film natomiast nosi tytuł Love, Rosie, a głównych bohaterów grają Lily Collins znana z roli Clary Fray w ekranizacji Miasta kości oraz Sam Claflin szerszemu gronu znany z roli Finnicka w drugiej części Igrzysk śmierci - W pierścieniu ognia.Bardzo bym chciała móc już obejrzeć ten film, ale obawiam się, że będę musiała jeszcze sobie poczekać...




Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: Love, Rosie/Na końcu tęczy
Wydawca: Akurat
Liczba stron: 512
Data wydania: 3 grudnia 2014 (pod nowym tytułem)
Moja ocena: 4.5/5

Rosie i Alex znają się od zawsze. razem bawili się w wojnę, spali u siebie, uciekali z domu. Odkąd się poznali, byli niemal nierozłączni. Nie mieli poza sobą przyjaciół, ale nikt inny nie był im do szczęścia potrzebny. Przecież zawsze mieli dla siebie czas i wiedzieli o sobie wszystko.
Ich rodzice razem byli wzywani do szkoły i wyjaśniali kilka nieporozumień pomiędzy tą dwójką.
Skoro więc bohaterowie znają się od urodzenia i zawsze się ze sobą przyjaźnili, nigdy nie narodzi się między nimi inne, głębsze uczucie. Czy na pewno?

Rosie Dunne nie ma w życiu lekko. Odkąd jej najlepszy przyjaciel wyprowadził się z rodzicami do Bostonu, świat zdaje się drwić z niej w każdym momencie życia. Jeden moment, wieczór, który miała spędzić z najlepszym przyjacielem zmienił jej życie na zawsze. 
Alex Stewart stara się wspierać swoją przyjaciółkę, nawet będąc tysiące kilometrów od niej. Czy jednak taka przyjaźń może przetrwać?
I czy bohaterowie nie widzą, kim naprawdę dla siebie są?

Książka jest napisana w nieszablonowy sposób, ponieważ nie mamy tutaj ciągłego opowiadania z jednej czy drugiej perspektywy. Mamy natomiast wiadomości, listy, maile, rozmowy za pomocą jakichś komunikatorów.
Pierwszy raz czytałam współczesną opowieść w takim formacie i początkowo myślałam, że w końcu nastąpi koniec tej wymiany wiadomości i zacznie się wreszcie prawdziwa opowieść. W końcu jednak zrozumiałam, że nic takiego nie nastąpi.
Bynajmniej nie ujmuje to książce uroku, wręcz przeciwnie. Książkę czyta się  bardzo szybko i przyjemnie.
Mimo tego niesie ze sobą spory ładunek emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania całej historii. Cały czas czekałam w napięciu, kiedy nastąpi ten konkretny moment. Ale jednocześnie denerwowałam się z bohaterami, czułam przygnębienie i śmiałam się. Jest tu naprawdę dużo momentów, w których można się pośmiać, głównie ze względu na język użyty przez autorkę. Wszelkie te wiadomości są raczej w swobodnym i potocznym języku. Znajdą się także błędy ortograficzne, z których na prawdę się uśmiałam.

Ostatecznie książkę oceniam bardzo dobrze. Za sprawą formy, treści i stylu. Jak już wspomniałam, szybko się czyta, bawi, ale też historia tu ukazana nie jest tak całkiem bezwartościowa. Nie znajdzie się tu cukierkowych rozwiązań. Przede wszystkim życie Rosie nie jest kolorowe i pełno w nim rzeczywistych zdarzeń. 

Gorąco polecam, zwłaszcza że w empik'u można ją kupić za 9.90 (zamawiając przez internet z odbiorem w salonie). Taniej nie może być, a sama będę wracać do tej historii nie raz. Jestem tego pewna...

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 


czwartek, 13 listopada 2014

Dziewczyna komendanta...

Cześć Kochani!
Dzisiaj przychodzę z książką, która wpadła w moje ręce dzięki koleżance. Pochłonęłam ją jednym tchem i teraz chcę podzielić się w Wami moją opinią.


Autor: Pam Jenoff
Tytuł: Dziewczyna komendanta
Wydawca: Mira
Liczba stron: 430
Data wydania: 8 lutego 2008
Moja ocena 3/5

Emma Bau jest młodą Żydówką, świeżo upieczoną mężatką i mieszka  przedwojennym Krakowie. Przed ślubem mieszkała z rodzicami w żydowskiej dzielnicy i pracowała w bibliotece. Tam też poznała swojego przyszłego męża. Kiedy wybucha wojna wszystkie plany tych młodych ludzi legną w gruzach.
Mąż Emmy działa w konspiracji i musi opuścić ukochaną. Dziewczyna zaś trafia do getta, gdzie próbuje nie myśleć o tym, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła.
Tak też trafia na konspirantów, dzięki którym przybiera nową tożsamość i zamieszkuje u ciotki swojego męża. Od tej pory jest Polką z Gdańska, która została sierotą i ma na wychowaniu dużo młodszego braciszka. 
Jeż życie ulega całkowitej dezorganizacji, kiedy niemiecki komendant proponuje jej posadę swojej osobistej asystentki.
Zarówno konspiranci jak i ona sama widzi w tym szansę na zdemaskowanie zamiarów wroga i uratowanie żydowskiej społeczności.
Co dalej?
Polecam przeczytać, bo czyta się naprawdę lekko i szybko. Mnie zajęło to kilka godzin.
Ale...
Jest tutaj kilka nieścisłości historycznych, o których skrzętnie informuje nas tłumacz, prostując kilka rzeczy w przypisach. Bardzo to dziwi, zwłaszcza dlatego, że autorka jest historykiem i powinna mieć ogląd na fakty typu: jakie produkty żywnościowe były wtedy dostępne, bądź jak funkcjonowała godzina policyjna. Ponad wszystko jednak nie powinno tu być rozbieżności w datach pewnych wydarzeń.

Kolejnym ale jest dla mnie kreacja bohaterów.
Emma/Anna jest kobietą wielce niezdecydowaną. Szczególnie w związku ze swoimi uczuciami. Kocha męża, choć nie widziała go długi czas, niewiele na dobrą sprawę o nim wie, nie ma z nim kontaktu, choć konspiranci zdają się mieć z nim stałą łączność. Jednocześnie jednak tłumi swoje uczucia do komendanta, mydląc sobie oczy szlachetnymi pobudkami.
Komendant - przystojny, dobrze zbudowany i wychowany Niemiec, z trudną przeszłością (pozwolę sobie tak to ująć). Jego pierwsze pojawienie się na kartach książki zrobiło na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Miałam nadzieję na bohatera z prawdziwym charakterem, zdecydowanego i twardego. A wyszło właściwie bezpłciowo. Komendant jest miękki jak gąbka, a jego teksty do Anny momentami zalatywały tanim romansem. Postać ta w ogóle, moim zdaniem, nie odzwierciedlała persony, która zajmowałaby tak wysokie stanowisko w okupowanym kraju. Człowiek z charakterem książkowego komendanta miał zdecydowanie za łagodny stosunek do wszystkiego. Może jestem w błędzie, ale takie odniosłam wrażenie.

Najbardziej podobała mi się postać Krysi - kobiety zdecydowanej i potrafiącej odnaleźć się w każdej sytuacji.
Całość, pomimo kilku wymienionych wyżej szczegółów odebrałam bardzo pozytywnie.
Mimo wszystko bardzo podobał mi się klimat opowieści - okupowane miasto i Żydówka z fałszywą tożsamością najbliżej wroga, jak się tylko da. Życie w ciągłym napięciu, potajemne spotkania z przyjaciółmi i wychowywanie obcego dziecka. 
Zakończenie bardzo mnie zaskoczyło, jednocześnie rozdzierając mi serce. Zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i traktuję to jako atut tej opowieści.
Ciężko było mi zamknąć tę książkę. Podczas czytania przestawałam oddychać razem z główną bohaterką, kiedy sytuacja bywała dramatyczna. Kilkakrotnie stukałam się w czoło śledząc poczynania Emmy/Ani, ale i podczas gdy ona przypominała sobie czasy spokojnego rodzinnego życia niemalże czułam ciepło w sercu. Jakbym sama to wspominała. Lubię, gdy książka ma taki emocjonalny wpływ na czytelnika.

Ubolewam, że nie jest dostępna w księgarniach internetowych. Mój egzemplarz jest z biblioteki, więc może warto tam poszukać. Książka powinna też być na allegro, a ponadto jest dostępna w internecie na chmikuj.pl   >>chomikuj.

Mimo wszystko zachęcam do przeczytania. Bardzo przyjemnie spędziłam czas w towarzystwie bohaterów i ich historii.

Ta pozycja była zupełnie nieplanowana, ale nadal czytam wszystkie wymienione we wcześniejszym poście książki.
Tymczasem pozdrawiam i zachęcam do komentowania :) 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Starożytne kości...

Hej, Hej!!
Zabiegany tydzień za mną, ale na książkę trzeba znaleźć zawsze chociaż chwilę. W tym tygodniu królową mojego czytelniczego czasu była jedna z moich ulubionych autorek, pani Kathy Reichs. Kocham ją miłością nieprzerwaną odkąd poznałam pierwszą książkę z serii Kości. Co niektórzy mogą kojarzyć ów tytuł z serialem, który też powstaje pod czujnym okiem pani Reichs. 
Recenzja miała pojawić się w niedzielę, ale weekend był szalenie zabiegany, więc jest dzisiaj. Następnym razem znów zaufam planowaniu notki wcześniej i wtedy nawet jeśli ja będę biegać w nieokreślonych sprawach, Wy będziecie mieć nowy post do przeczytania...
Koniec mojego wstępnego gadania, do rzeczy...



Autor: Kathy Reichs
Tytuł: Starożytne kości (cykl Kości)
Wydawca: Sonia Draga
Liczba stron: 456
Data wydania: 17 października 2012
Moja ocena 3,8/5

Temperance Brennan jest antropologiem sądowym i zajmuje się głównie kośćmi, które trafiają na jej stół autopsyjny. Czasem wzywana jest także jako biegła sądowa, ale swoją codzienność dzieli zazwyczaj pomiędzy obowiązkami w Laboratorium Medycyny Sądowej w Montrealu a uniwersytetem, na którym wykłada - w Północnej Karolinie. Jest niepijącą alkoholiczką, matką i byłą żoną, choć rozwód jeszcze nie nastąpił...

Tempe - jak nazywają ją znajomi - zawsze jakimś cudem musi trafić na jakąś skomplikowaną sprawę. Tym razem w jej ręce trafiają szczątki, a może należałoby powiedzieć zwłoki ortodoksyjnego Żyda, który ginie w magazynie własnej firmy. Początkowo zagmatwana i niejasna sprawa z biegiem czasu robi się coraz mniej zrozumiała i niesie ze sobą nieznane niebezpieczeństwo. Brennan podczas autopsji otrzymuje od niejakiego Kellera zdjęcie kości z Izraela, z informacją, że oto jest przyczyna śmierci naszego nieszczęśnika. Od tego zacznie się śledztwo naszej pani antropolog i detektywa Ryana, także prywatnie związanego z Tempe.

Mogę być w tej opinii stronnicza i musicie mi to wybaczyć. Uwielbiam książki spod pióra pani Reichs, ale ta nie będzie moją ulubioną. Bardzo długo czekałam na to, żeby przeczytać ten ósmy tom cyklu. Początkowo nie było to możliwe, ponieważ nie było go w polskim tłumaczeniu, kiedy już stał się osiągalny czekał na swoją kolej. I się doczekał, ale...
Temat poruszany w tej książce jest dość drażliwy. Otóż nasza bohaterka wraz ze swoim kolegą po fachu odnajdują kości, grobowiec, ossuarium sprzed dwóch tysięcy lat. W oparciu o różne materiały naukowe poddany wątpliwości zostaje fakt, iż Jezus umarł na krzyżu i zmartwychwstał. Możliwości są tutaj różne. Dla mnie był to drażliwy temat, ponieważ jestem osobą wierzącą i praktykującą. Bynajmniej książka nie zachwiała moich przekonań, ale wielokrotnie czułam się zniesmaczona bądź poirytowana wysnuwanymi tu teoriami. Jezus, który dożył osiemdziesiątki, miał żonę, dzieci, wnuki? Jezus, który nie umarł na krzyżu, a tylko na nim zawisł, a potem drogą podstępu został uratowany przed śmiercią? Takie teorie nie są dla mnie.

Być może przez to tak ciężko czytało mi się tę pozycję. Prawdą jest też, że w tym tomie autorka nieco odchodzi od modelu opowieści, jaki stosowała w poprzednich książkach. Zawsze nasza kochana Tempe jakimś cudem była na celowniku niebezpiecznych gości, musiała walczyć o życie bądź ratować swoich bliskich. Tutaj nie mamy aż takich emocji, choć muszę przyznać, że kilka fragmentów porządnie trzyma w napięciu.
Przede wszystkim jednak mamy tutaj niezły galimatias. Doprawdy w pewnych momentach gubiłam się już w tym, w co wierzy bohaterka i co nowego odkryła. Przez większą część opowieści podejrzewałam niewłaściwą osobę o małe szacher macher z kośćmi, o które było całe to zamieszanie. No i los szkieletu, który koniec końców potoczył się tak dziwacznie.

Ogólnie rzecz biorąc, nie zmalała moja miłość do autorki i już sięgnęłam po następny tom opowieści. Aczkolwiek ta część mnie nie zachwyciła i zapewne jest to bardzo subiektywna opinia, ale wybaczcie mi tę stronniczość. Z krwawiącym sercem doczytywałam ostatnią stronę z tą nutą niezadowolenia i jakiegoś takiego niedosytu. Do tej pory raczej nie zdarzało mi się to przy cyklu Kości.
Mimo wszystko znajdę plusy w tej pozycji.

Przede wszystkim zawsze podziwiam i będę podziwiać bohaterkę za jej wiedzę, a poprzez bohaterkę także i autorkę, która naprawdę jest antropologiem sądowym. Większość przypadków Temperance jest przypadkami Kathy, nieco zmodyfikowanymi. Dzięki temu wszystko ma bardzo rzeczywisty wymiar i moim zdaniem dlatego tak dobrze się to czyta. Ukłony w stronę autorki także za to, jak świetnie potrafi przeszmuglować swoją wiedzę. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to jedyny cykl, z którego tyle się dowiedziałam i nauczyłam o człowieku. To jest jeden z powodów mojej miłości do tej serii.
Sam pomysł na opowieść bardzo mnie zaintrygował i wierzę, że niejednemu przypadnie do gustu. Bardziej niż mi.

Mimo wszelkich ale z mojej strony, gorąco polecam Starożytne kości oraz cały cykl o szalenie mądrej Temperance Brennan.

Jest mnóstwo miejsc, w których dostaniecie wyżej wymienioną pozycję. 

Obecnie chcę przeczytać Zanim zasnę S. J. Watson'a, ponieważ stoi na mojej półce już dłuższy czas, a bardzo mi tę książkę chwalono. Czytam także Starcie królów i Okruchy śmierci z cyklu Kości

Na górze pojawiły się nowe zakładki - przede wszystkim spis wszystkich zrecenzowanych do tej pory książek, a także lista pozycji, które chcę przeczytać, a które grzecznie czekają na swoją kolej. Zachęcam do zerknięcia w jedno i drugie miejsce.

Pozdrawiam serdecznie :*

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

niedziela, 2 listopada 2014

Dla Ciebie wszystko...

Dlaczego ta książka?
Oczywiście przez zwiastun filmu. Ja zawsze najpierw muszę poznać wersję na papierze. Inaczej cała przyjemność z czytania wyparowuje...


*wiem, że to plakat filmowy, ale właśnie taką okładkę ma moja książka

Autor: Nicholas Sparks
Tytuł: Dla Ciebie wszystko
Wydawca: Albatros
Liczba stron: 399
Data wydania: 8 października 2014
Moja ocena: 4,7/5

Dawson Cole i Amanda Collier pochodzą z różnych światów. On - chłopak z patologicznej rodziny, jego kuzynów boi się całe miasteczko, choć on sam niewiele ma z tym wspólnego. Ona - dziewczyna z dobrego domu, porządnej i pełnej rodziny. Ma już w zasadzie zaplanowaną przyszłość, ale nagle to wszystko staje pod znakiem zapytania.
Kiedy tych dwoje się w sobie zakochuje, szaleją obie rodziny. Najbardziej przeciwni są rodzice Amandy. Bo przecież to nie możliwe, żeby taka dziewczyna jak ona była z kimś takim...
Nastoletni zakochani mają za nic przeciwności losu. Kochają się ponad wszystko i wydaje się, że nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Taka miłość zdarza się tylko raz w życiu i nigdy nie da o sobie zapomnieć.

Drogi Amandy i Dawsona rozchodzą się. Jak to możliwe?
Wydaje się, że od początku wszystko było przeciwko tym dwojga. O ile wszelkie wcześniejsze przeciwności były do pokonania, o tyle ta ostatnia wydała się nie do przeskoczenia. Dawson trafia do więzienia... Dlaczego? Trzeba przeczytać.
Po dwudziestu odsiedzianych latach próbuje wrócić do normalnego życia. Nie wraca do rodzinnej miejscowości, ale trafia do zupełnie innego miejsca. Cień przeszłości w postaci ukochanej nie odstępuje go jednak na krok.

W końcu umiera jego wieloletni przyjaciel. Tuck przez jakiś czas był dla Dawsona jedyną bliską osobą, zastępował mu rodzinę i mimo braku spotkań przez lata, więź nigdy nie została zerwana. Dawson musi przyjechać do rodzinnego miasteczka na pogrzeb. Tam będzie też Amanda.
Czy stara miłość odżyje?

Już dorosła bohaterka prowadzi zupełnie inne życie niż planowała. Czy wpłynie to na jej przyszłe decyzje?
To spotkanie będzie magiczne. Żadne z  nich nie mogło się do niego przygotować, bo żadne z nich nie wiedziało jakie uczucia wzbudzi.
Wydaje się, że wybór choć trudny, wydaje się prosty...

Czytelnik nie może się spodziewać tego, co się wydarzy. Choć przez większą część książki opowieść toczy się szablonowo, nagle wszystko jest nie tak.

Mam bardzo mieszane uczucia wobec tej książki. Spodziewałam się zupełnie innego zakończenia, ale wcale nie uważam, że książka skończyła się źle. Niespodziewanie...
Choć nie płakałam, to wiele momentów głęboko mnie poruszyło. 
Początkowo zastanawiałam się, po co autor wtrąca wątki związane z bohaterami średnio istotnymi. Na końcu wszystko splata się w całość i wszystko się wyjaśnia.

Kiedy doszło do mnie co dzieje się z głównymi bohaterami, jak ich losy się połączą, nie wiedziałam czy płakać, czy się złościć.
Mimo to ta pozycja stanie się jedną z moich ulubionych. O to właśnie chodzi, żeby zaskakiwać czytelnika nieszablonowymi rozwiązaniami.

Gorąco zachęcam do lektury. 

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony filmweb.pl  

Czytaliście? Będę wdzięczna za każdy komentarz...

wtorek, 28 października 2014

Jedyna...

Hej!
Dzisiaj recenzja ostatniego tomu Selekcji. Nie wiem dlaczego sięgnęłam po tę pozycję. Było warto? Zaraz wszystko się wyjaśni.



Autor: Kiera Cass
Tytuł: Jedyna, cykl Selekcja (tom 3)
Wydawca: Jaguar:
Liczba stron: 320
Data wydania: 10 września 2014
Moja ocena: 4/5

Selekcja powoli dobiega końca. Zostały tylko cztery kandydatki na żonę dla księcia Maxona, a wśród nich America. Wydaje się, że już dawno powinna była odpaść. W końcu jest nieposłuszna, ciągle popełnia jakieś gafy i w dodatku przed selekcją była Piątką. Król jej nie znosi, ale Maxon...

Ktokolwiek śledzi mojego bloga wie, że o pierwszym tomie Rywalki nie wypowiadałam się zbyt pochlebnie. (link do recenzji). Śledzący mój profil na lubimy czytać wiedzą, że o drugim tomie moje zdanie było jeszcze gorsze. (link do opinii)
Dlaczego w takim razie skusiłam się na ostatni tom?
Bo nie lubię nie kończyć. Jeśli już coś zaczęłam, chcę znać zakończenie.
Czy żałuję?
Nie.

Wydaje się, że ostatni tom Selekcji jest najlepszy z całej trylogii. Wreszcie America jest w pełni zorientowana w swoich uczuciach i wie co musi zrobić. Liczy się z konkurencją i nie jest wcale pewna swojej pozycji. Król jej nienawidzi i w każdej możliwej sytuacji chcę udowodnić bohaterce jak beznadziejna jest i jak bardzo nie nadaje się na przyszłą królową.
Tak naprawdę rywalizacja trwa tylko dzięki, a może przez Maxona.
Co ten chłopak wie o miłości, skoro nigdy naprawdę jej nie doświadczył?
Co może wiedzieć o wierności jednej osobie, skoro dzieli swoje zainteresowanie między cztery różne dziewczyny?
To on zdaje się być w tym tomie najbardziej niezdecydowany. Choć wystarczy tylko jedno słowo z ust faworytki.

W tym tomie poznamy dziewczyny z zupełnie innej perspektywy. Każda z nich pokaże inną twarz i to z pewnością zaskoczy czytelnika.
America także wreszcie do czegoś dojdzie w związku ze swoimi uczuciami.

Nie zabraknie tu chwil trzymających w napięciu. 
Końcówka jest bardzo emocjonująca i to nie tylko ze względu na to, że wreszcie dowiemy się, która dziewczyna skradła serce księcia. 
America przeżyje także nieszczęśliwe chwile w związku ze swoją rodziną. Czy to spowoduje, że Selekcja nie zejdzie na drugi plan?

Trzeba się przekonać.
Zachęcam do zapoznania się z ostatnim tomem trylogii. Dla wszystkich zawiedzionych poprzednimi częściami to będzie miód na serce. 
I oczywiście piękna okładka... Mogłabym ustawić ją sobie w ramce i wciąż na nią patrzeć.

Do kupienia w: Matrasie empik'u selkar taniaksiazka arosie ŚwiatKsiążki i myślę że w wielu innych księgarniach i dyskontach. 

Zapraszam na fb klik, na lubimyczytac.pl klik

Obecnie czytam kilka pozycji: Dla Ciebie wszystko, Starożytne kości, Starcie królów i Ulissesa. Ostatnia pozycja na zajęcia, ale kto wie czy nie napiszę o niej tu kilku słów. Zobaczy się...

* zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

Do następnego :)

wtorek, 21 października 2014

Ostateczny cel...

Cześć Kochani!
Ostatnio sporo czytam, korzystając z okazji, że nie mam wielkiego natłoku nauki. Wkrótce się to zmieni, więc muszę wykorzystać luźny okres do cna...
Dziś na tapecie kolejny tom jednej z moich ulubionych serii, a także książka z "mojego" gatunku. Strasznie mnie wciągają tego typu thrillery.


Autor: Alex Kava
Tytuł: Ostateczny cel (cykl Maggie O'Dell)
Wydawca: Mira
Liczba stron: 366
Data wydania: 16 kwietnia 2014
Moja ocena: 4,7/5

Maggie O'Dell jest z wykształcenia psychologiem behawioralnym i pracuje w FBI. Często tworzy profile seryjnych morderców, którzy są niebezpieczni i zepsuci do ostatniej kropli krwi.

Ostateczny cel jest jedenastym tomem cyklu o tejże agentce i jednocześnie ma ścisły związek z poprzednią częścią Płomieniami śmierci (link do mojej recenzji). Maggie i jej partner R.J. Tully muszą znaleźć człowieka, który seryjnie zabija ludzi, których to wybiera sobie wśród podróżnych zatrzymujących się na parkingach przy autostradach. Ponadto o jego zbrodniach, a nawet miejscach pochówku niektórych z jego ofiar informuje siedzący za kratkami seryjny podpalacz, którego dwoje agentów ścigało w Płomieniach śmierci

Agentka O'Dell musi pozbierać się po pożarze swojego domu, i zmierzyć z człowiekiem, który wydaje się mieć pewną obsesję na jej punkcie. Podrzuca jej podpowiedzi i wodzi swoimi tropami, jakby chcąc pochwalić się swoimi dokonaniami. Tylko czy chce jej zaimponować, a może ją ostrzec?
Maggie i Tully podążają za podpowiedziami mordercy i próbują coraz bardziej go rozgryźć. Wiedzeni wskazówkami Otisa odnajdują farmę i zwłoki ofiar, w międzyczasie morderca kontynuuje swoje dzieło i zdaje się przyspieszać swoje poczynania. Agenci mają coraz mniej czasu na rozgryzienie jego tożsamości. Nie wiadomo czy nie zdążają w ślepy zaułek.

Ten tom, jak prawie każdy poprzedni przeczytałam z wielką przyjemnością. Cieszyłam się powrotem do życia Maggie, choć powiem szczerze, że w pewnych momentach, kiedy autorka odwołuje się do poprzednich tomów, musiałam głęboko kopać w pamięci, żeby przywołać odpowiednie sytuacje z książek. Minęło trochę czasu odkąd czytałam książki pani Kavy. 
Agentka O'Dell niejedno w swoim życiu przeszła, głównie przez charakter swojej pracy. Została zamknięta w zamrażarce i omal nie straciła w niej życia, była ścigana przez jednego z najniebezpieczniejszych morderców i otrzymywała od niego "przesyłki", które zawierały najczęściej fragmenty ciała jego ofiar. Jednym słowem, musiała być silną babką, bo w innym razie już dawno skończyłaby w psychiatryku. 
Tym razem nie jest inaczej. Kolejny zwyrodnialec chce włączyć ją do swojej gry. 
Kiedy wydaje się, że wszystko zmierza ku dobremu, a ustalenie tożsamości zbrodniarza jest tylko kwestią czasu, znowu wydarzy się coś niespodziewanego...
Czy tym razem Maggie też wyjdzie z tego cało i czy jej psychika jest w stanie znieść kolejne sceny jak z horroru?

W tym tomie wiele rzeczy dzieje się na raz i to nie tylko w życiu głównej bohaterki. Poznamy Creeda, który to pomaga naszym agentom w wytropieniu ciał. Jest on powiem trenerem psów, które szukają zwłok, narkotyków, bomb, et cetera. Czy on i O'Dell poprzestaną na tej chwilowej znajomości?
Mamy także okazję obcować nieco z Gwen, najlepszą przyjaciółką Maggie i kobietą Tully'ego. Szczerze nie spodziewałam się takiego rozwinięcia jej wątku. Bardzo zmartwiło mnie także jego nagłe urwanie. I to w TAKIM MOMENCIE!

Znów Alex Kava trzyma w napięciu i tworzy historię wciągającą od pierwszych stron. Na nowo wzbudza sympatię do bohaterów i kończy w niemożliwie irytujący sposób. Zmusza tym do czekania na kolejny tom, który przecież nie wiadomo kiedy się ukaże...

Bardzo miło było mi wrócić do tej historii i bardzo szkoda, że była taka krótka. Z chęcią przeczytałabym ją nawet o te 200 stron dłuższą. ;p

Was, Drodzy Czytelnicy, gorąco zachęcam do sięgnięcia po Ostateczny cel, a także wszystkie wcześniejsze tomy o agentce FBI, którą pokochałam i z którą spokojnie mogłabym się zaprzyjaźnić. Kto nie zna twórczości pani Kavy, niech szczerze żałuje i szybko nadrabia zaległości. Jak już zaczniecie, nie będziecie się mogli oderwać. Tak przynajmniej było w moim przypadku.

Jak zwykle zapraszam na mojego poleceniowego facebook'a klik
A także mój profil na lubimyczytac.pl klik
Do następnego :*


*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl  

czwartek, 16 października 2014

Miasto Niebiańskiego Ognia...

Cześć Kochani!
Nie mogłam się doczekać tej chwili, kiedy będę mogła wziąć wreszcie do ręki ostatni tom Darów Anioła, bynajmniej dlatego, że jest ostatni. Zatęskniłam już za bohaterami serii, a teraz nie wiem, co począć z życiem...


Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto Niebiańskiego Ognia
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Liczba stron: 702
Moja ocena: 4,5/5

Opis wydawcy: 
Ciemność ogarnęła świat Nocnych Łowców. Chaos i destrukcja obezwładniają Nefilim, ale Clary, Jace, Simon i ich przyjaciele łączą siły, żeby walczyć z największym złem, z jakim kiedykolwiek się zetknęli. Brat Clary, Sebastian Morgenstern, systematycznie usiłuje zniszczyć Nocnych Łowców. Posługując się Piekielnym Kielichem, zmienia ich w istoty z koszmaru, rozdziela rodziny i kochanków, powiększa szeregi swojej armii Mrocznych. Nic na świecie nie jest w stanie go pokonać… ale jeśli Clary i jej drużyna wyprawią się do królestwa demonów, mogą mieć szansę…

Ludzie stracą życie, miłość zostanie poświęcona, cały świat się zmieni. Kto przeżyje w szóstej i ostatniej, wybuchowej części „Darów Anioła"?


Moja opinia:
Jak już wspominałam kiedyś przy recenzjach innych książek pani Clare, kocham ją bezgranicznie. Zakochałam się w jej stylu pisania, kreacjach bohaterów i świecie, który stworzyła. Z wielką przyjemnością sięgnęłam po tę książkę, chociaż gdzieś tam czuję smutek, że to koniec Darów Anioła.

Ostatnia część serii miała być szokująca, śmierć miała czyhać na każdej stronie, a nasze czytelnicze serca miały być złamane.
Czy było aż tak dramatycznie?
Nie aż tak, ale dramatu i szoku nie zabrakło.
Bałam się kolejnych stron i tego, co się będzie działo. Bałam się śmierci ukochanych bohaterów. Nie zamierzam zdradzić tu, kto zginął. Ale śmierci w książce nie brakuje. Nie czyni to z niej jednak łzawej historii, za co bardzo dziękuję autorce. Kilka łez popłynęło po moich policzkach.

Nocni Łowcy muszą stanąć twarzą w twarz z zagrożeniem, jakie niesie z sobą syn Valentin'a - Sebastian. Ten na wpół Nocny Łowca, na wpół demon nie ma zahamować przed niczym. Chce tylko osiągnąć swój cel. Pragnie przemienić wszystkie dzieci anioła Razjela w swoich poddanych - Mrocznych. Kolejno podbija Instytuty na świecie i nakazuje pić z Piekielnego Kielicha.
Świat Nocnych Łowców szykuje się do walki. Ale czy nie stoją na już przegranej pozycji?
Clary, Jace, Isabelle, Alec, Simon i Magnus już widzieli, co potrafią Mroczni i wiedzą, że walka nie jest wyrównana. Sebastian nigdy nie był silniejszy niż teraz.

Kiedy przeczytałam Miasto Zagubionych Dusz, nie mogłam się doczekać kolejnego tomu. Chciałam znowu obcować z bohaterami pani Cassandry, bo wprost ich pokochałam. Ich humor, odwagę, umiejętność wyjścia z każdej opresji i miłosne rozterki. Wiedziałam też, że będę miała okazję znów przeczytać o kilku bohaterach Diabelskich Maszyn.
Książka nie zawiodła mnie pod żadnym pozorem. Zdarzały się momenty kiedy się śmiałam, a także takie, w których gryzłam paznokcie ze stresu, co dalej. 
Nigdy nie przypuszczałam, że to napiszę, ale przytrafiło się tak jakieś dwa razy, kiedy poirytowało mnie uwielbienie Jace'a dla Clary. Miłość jest ślepa, ale żeby tak wynosić pod niebiosa?
Poza tym nie mam się do czego przyczepić. 
Podobnie jak przy poprzednich częściach przeżywałam skrajne emocje przez całą opowieść. 
Kiedy odczytałam ostatnie zdanie książki trochę się podłamałam. Nie z powodu zakończenia, ale z powodu końca tej VI - cio tomowej opowieści. Przywiązałam się do bohaterów, ale wiem, że nic nie może się ciągnąć w nieskończoność.
Czekam na kolejną serię o Nocnych Łowcach...

Podsumowując, autorka dostarcza wiele wrażeń i emocji. Nie zawodzi w żadnym calu. Uważam ten tom za udane zakończenie, choć musimy pożegnać niektórych bohaterów bezpowrotnie. 
Jak dla mnie, historia sama w sobie uczy pewnych wartości. Przez całe Dary Anioła uczyłam się, że trzeba walczyć, choćby sytuacja była beznadziejna, rodzina jest najważniejsza, ale nie musi to być pokrewieństwo krwi. Każdy człowiek zasługuje na drugą szansę i każdy może się nieoczekiwanie zmienić na lepsze. 
W ostatniej części zszokowała mnie pewna osoba. Sebastian, ten bezduszny syn Lilith mówi o miłości. A kiedy wojna chyli się ku końcowi, to co się dzieje... Nie mogłam przestać myśleć o tym, co by było gdyby....

Szczerze polecam ten tom, jak i wszystkie poprzednie. To naprawdę przyjemna i emocjonująca lektura. Myślę że wiek nie ma znaczenia.

Jak zwykle zapraszam na fb i profil na lc. :)

Tymczasem do szybkiego :*
* zdjęcie okładki i opis wydawcy pochodzą ze strony lubimyczytac.pl