niedziela, 12 lipca 2015

Pamiętniki Wampirów - Przebudzenie...

Hej Kochani!
W moim przypadku planowanie tego, co przeczytam w najbliższym czasie nie działa. Zawsze w między czasie znajdę coś innego, co koniecznie muszę zacząć już teraz i całe moje plany idą w łeb. Podobnie było w tym przypadku. Jak pisałam w ostatnim poście, bardzo chcę wreszcie przebrnąć przez Wierną Veronici Roth, ale... Ostatnio nadrabiam serialowe zaległości, w związku z czym ponownie zaczęłam oglądać Pamiętniki Wampirów. Kiedyś też robiłam podejście do książek. Doszłam wreszcie do wniosku, że nic nie szkodzi spróbować skonfrontować serial z serią i... oto jest dzisiejszy post.


L.J. Smith | Przebudzenie (Pamiętniki Wampirów, tom 1) | Wydawnictwo Amber | 216 stron 

     Elena Gilbert jest królową szkoły w Fell's Church. A może należałoby powiedzieć, że nią była. Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego wszystko może się zmienić. Pojawia się nowy uczeń - Stefano Salvatore - tajemniczy, przystojny i... niedostępny. Elena postanawia, że bez względu na wszystko, zdobędzie chłopaka i dowie się, jaką skrywa tajemnicę. Pomoc deklarują jej przyjaciółki - Bonnie i Margareth. Czy uda im się zdobyć sympatię Stefano? Ile będzie ich to kosztowało? I co stało się ze spokojnym i bezpiecznym Fell's Church wraz z początkiem roku szkolnego?

Wraz z ponownym sięgnięciem po Pamiętniki Wampirów przypomniałam sobie powód mojej dezercji poprzednim razem. 
Książkowa Elena Gilbert jest zgoła różna od swojej serialowej odpowiedniczki. Postać, z którą mamy do czynienia na kartach powieści niejednokrotnie doprowadzała mnie do szału (miałam ochotę tłuc głową o ścianę). Początkowo główna bohaterka odznacza się jak dla mnie wyjątkowym pustactwem i płytkością. Jestem królową tej szkoły, wszyscy mnie kochają, jak on mógł nawet na mnie nie SPOJRZEĆ?! What the hell? Naprawdę miałam ochotę odłożyć książkę albo wyciągnąć ją z tej opowieści i porządnie nią potrząsnąć. Elena zachowywała się jak rozpuszczony bachor, któremu nikt nigdy i niczego w życiu nie odmówił. Potem nieco się uspokoiła albo to ja się do niej przyzwyczaiłam. Koniec końców z czasem przestała mnie tak drażnić.
Stefano Salvatore przez prawie całą opowieść pozostaje tajemniczy. Stąd także moje zdziwienie, kiedy kontakty jego i Eleny wchodzą na nowy poziom. No i za każdym razem, kiedy Elena wyskakiwała do niego z jakimś wyznaniem...no cóż, łapałam się za głowę.

W moim odczuciu opowieść jest wciągająca, ale bohaterowie nie są jej najmocniejszą stroną. Brakowało mi tu jakiejś szerszej opowieści o Bonnie i Margareth, zarysu ich przyjaźni, przeszłości, czegokolwiek co pozwoliłoby na lepszą ocenę tych postaci. Brakowało mi także szerzej przedstawionego tematu szkoły i relacji, jakie w niej panowały. A ponad wszystko zbyt szybko zmienia się temperatura pomiędzy głównymi bohaterami - Eleną i Stefano. Wolałabym, żeby opowieść była dłuższa i treściwsza. To tyle moich zarzutów, żeby zbyt surowo nie ocenić książki.

Jeśli chodzi i to, jak się ma książka do serialu... Nie ma się. Serialowi bohaterowie i ich historię są w zasadzie zupełnie różni od książkowych odpowiedników, Zgadzają się chyba tylko ich imiona. Osobiście większą sympatią darzę Elenę z serialu...

Dla wszystkich wielbicieli opowieści o wampirach Pamiętniki mogą być rozluźniającą lekturą. Nie jestem do tej serii specjalnie przyjaźnie nastawiona. Uważam, że nie jest to najlepsza książka tego typu, jaką miałam w rękach.

5/10

* zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl



wtorek, 7 lipca 2015

Maybe Someday...

Hej Wam!
Dzisiaj będzie o kolejnej książce Colleen Hoover, mimo że obiecałam sobie przeczytać wreszcie Wierną, która czeka sobie spokojnie na mojej półce już dłuugi czas. Wyjątkowo mi jakoś nie idzie, więc sięgnęłam po coś innego. Padło akurat na to:

Colleen Hoover | Maybe Sameday (cylk: Maybe, tom 1) | Wydawnictwo Otwarte | 440 strony | moja ocena: 7/10

Sydney kończy dwadzieścia dwa lata, kiedy mały, poukładany świat wali jej się na głowę. Dowiaduje się przykrej prawdy o swoim chłopaku i przyjaciółce, jednocześnie zostając na bruku. Takie momenty zmuszają do niecodziennych rozwiązań i na takie też decyduje się główna bohaterka. Jej życie nie może się już bardziej zagmatwać. Na pewno?

Maybe Someday to książka z takich, co to się połyka jednego dnia, bo historia nie daje się oderwać ani na chwilę. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Zaczęłam rano, skończyłam koło wieczora. Choć momentami mnie wkurzała i musiałam ją na chwilę odłożyć, zaraz znowu po nią sięgałam ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń.
Jeśli śledzicie mojego facebook'a wiecie, że podczas czytania przeżywałam różne emocje. Od zaśmiewania się jak wariatka, do totalnego zażenowania postępowaniem bohaterów.
Nie chcę zbyt zdradzać fabuły, ale zachowanie pewnego głównego bohatera doprowadzało mnie do szewskiej pasji. świetnie się za to bawiłam, kiedy do akcji wkraczał Warren - nowy współlokator głównej bohaterki. Zazwyczaj to w sytuacjach z nim w roli głównej nie mogłam przestać się śmiać.
Jeżeli chodzi o sam sposób przedstawienia bohaterów...
Sydney wydaje się sympatyczną dziewczyną, której nie poszczęściło się w życiu, ale nagle pomaga jej nieznajomy i wydaje się, że powoli wyjdzie na prostą. Jeśli już zaczniecie czytać to powinno Wam się nasunąć sporo pytań na temat jej "stylu życia", że pozwolę sobie tak to ująć. Nie chcę wiele zdradzać, ale czy ona w ogóle kiedyś wychodziła z domu?
Ridge (początkowo nie mogłam się pozbyć durnego skojarzenia z Modą na sukces) - niby cudowny, niby szlachetny, niezwykły chciałoby się rzec, ale... To wszystko, co się stanie będzie trochę z jego inicjatywy, ale jak się okazuje, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Chwilami traciłam dla niego sympatię, chwilami łapał u mnie plusy. Koniec końców ten bohater mnie jednak rozczarował. Przykro mi to mówić, ale nie znajdzie się na mojej liście ulubionych książkowych bohaterów.

Ogólnie rzecz biorąc, polecam lekturę Maybe Someday jako odprężenie. Można się porządnie wyluzować przy takich książkach. I taki ogromny plus ode mnie za te piosenki, które możemy sobie odsłuchiwać w trakcie czytania. Kocham za to autorkę. Wchodzimy na odpowiednią stronę i proszę! Bohaterowie śpiewają, my słuchamy. Big love z tej okazji. Nie cierpię kiedy nie wiem, jak brzmiałaby jakaś książkowa piosenka, a tu nie ma tego problemu.

Polecam Maybe Someday przede wszystkim nastoletnim czytelnikom. Dla starszych to może być miła odskocznia pd cięższej literatury.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

sobota, 4 lipca 2015

Gniew...




Zygmunt Miłoszewski | Gniew (Teodor Szacki tom 3) | Wydawnictwo W.A.B. | 401 stron | moja ocena: 7/10

            Gniew to ostatni tom przygód prokuratora Teodora Szackiego. Tym razem akcja rozgrywa się w Olsztynie, gdzie bohater ponownie podejmuje próbę ułożenia sobie życia. Przez jego ręce przewija się wiele spraw. Większość mało ambitnych. Kiedy Szacki dostaje telefon, że w starym szpitalnym bunkrze odnaleziono zwłoki, jest pewien, że to kolejna nic nieznacząca w jego karierze sytuacja. Nie mógł bardziej się mylić, a rozwiązanie zagadki popchnie go do czynów, których nigdy by u siebie nie przewidział...

Zupełnie nie wiem, dlaczego tak długo czytałam tę książkę. W końcu naprawdę polubiłam Teodora Szackiego i nawet trochę mi przykro, że to ostatni tom jego przygód. Pan Prokurator to dojrzały mężczyzna, bardzo dobry w swoim fachu, zawsze oficjalny, zawsze dobrze ubrany. Urzeka mnie jego charakter. Jego riposty oraz zachowanie - choć czasem podchodzące pod gburowatość. Umie zachować w sobie zimną krew, niezależnie od sytuacji i jeśli przeczytacie Gniew będziecie wiedzieli dlaczego tak mówię.
Bardzo spodobała mi się sprawa, jaką pan Miłoszewski wymyślił w tym tomie dla Teodora Szackiego. Przede wszystkim zdziwił mnie naprawdę mocny początek - po nim nie da się odłożyć książki na później. Trzeba czytać dalej, bo aż ciężko uwierzyć, że to wszystko prawda.
Dla wszystkich ciekawskich głodnych nietypowych form zabijania - to jest r a j. Przedstawiony tu sposób pozbawienia kogoś życia jest przerażający, okrutny, ale niezbyt skomplikowany. Nie chcę zdradzać fabuły, uwierzcie mi na słowo. Każdy może to zrobić. Każdy, kto ma na tyle nierówno pod sufitem, żeby chcieć kogoś zabić.

Bardzo zaskakujące jest także zakończenie. To już chyba tradycja u Miłoszewskiego, że doczytuję do końca i nagle pojawia się rozwiązanie, dla mnie zupełnie niespodziewane, jakbym mało uważnie czytała, albo była totalnie ślepa na wszelkie poszlaki w trakcie fabuły. W każdym razie zakończenie zaskoczyło mnie dwukrotnie. Tak na prawdę, mimo że autor potwierdza ostateczne zamknięcie historii prokuratora Szackiego, spokojnie można powiedzieć, że zostawia sobie otwartą drogę, gdyby jednak postanowił to kontynuować.

Podsumowując trylogię Zygmunta Miłoszewskiego - ten tom umieściłabym na drugim miejscu pod względem jakości. Na pierwszym miejscu stawiam Ziarno prawdy, na ostatnim Uwikłanie
Niemniej jednak lekturę wszystkich tych pozycji polecam. Nie dość, że świetna fabuła i bardzo charakterystyczny bohater, to w końcu rodzimy autor.
Polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl