niedziela, 26 kwietnia 2015

Coś do ocalenia...

Hej Hej!
Jak mówiłam wcześniej, ostatnio czytanie mnie wciągnęło...
Po książkę, o której dzisiaj będę pisać sięgnęłam, ponieważ jakiś czas temu czytałam inną pozycję tej autorki. Nawet przypadła mi do gustu, więc stwierdziłam, że wezmę się za kolejną.



Cora Carmack | Coś do ocalenia (seria Coś do stracenia) | Wydawnictwo Jaguar | liczba stron: 320 | moja ocena: 6,5/10

   Kelsey Summers skończyła studia, ma bogatych rodziców i szuka wrażeń. Podróżuje po Europie w poszukiwaniu przygody, ale za tym wszystkim kryje się też coś głębszego. Dziewczyna czuje się trochę zagubiona w swoim świecie, ale wszelkie problemy stara się zagłuszyć alkoholem i niezobowiązującym seksem. Wszystko zmienia się, gdy w klubie spotyka Hunta. 
Czy dziewczyna będzie potrafiła nawiązać z nim głębszą relację? I dlaczego właściwie on wydaje jej się inny niż wszyscy?

Oboje mają tajemnicę i nie wiadomo czy po ich ujawnieniu wciąż będą patrzeć na siebie w ten sam sposób...

No cóż. Nie powiem, że nie wciągnęła mnie ta opowieść. Przeczytałam ją w jeden dzień. Głównie ze względu na to, że to jedna z tych historii, które są proste i mało zaskakujące. Od początku wiedziałam, że kiedy idylla nadejdzie, musi wydarzyć się coś przykrego. Co prawda jest to dopiero druga książka pani Carmack, którą czytam, ale da się zauważyć pewien schemat. Bohaterowie spotykają się w przypadkowy sposób, najpierw nic ich nie łączy, potem coś jednak do nich dociera i... bum. Bomba, jakaś nagła informacja, tragedia, wydarzenie...

Nie ma w tym nic złego. Naprawdę dobrze się czyta i miło spędziłam z książką czas. Podobnie jak w Coś do ukrycia , mamy tu pikantniejsze sceny.
Nie podobało mi się, w jaki sposób tajemnica wyszła na jaw. I w sumie sama tajemnica też jakoś do mnie nie przemówiła.

Ogólnie jednak książka nie jest zła. Dobra na "odmóżdżenie" i przeczytanie czegoś niezobowiązującego. Jeśli podobały się Wam dwie poprzednie książki, ta także będzie w porządku.

Tymczasem, ja mówię: do następnego! 
* miałam się przyczepić jeszcze do kilku rzeczy, ale zdecydowałam, że nie będę taka krytyczna xD

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

piątek, 24 kwietnia 2015

Opal...

Hej Kochani!
Dzisiaj już kolejny raz z książką z serii Lux. Bardzo mnie to wciągnęło, ale z tego co się orientuję, kolejne tomy są jeszcze nie przetłumaczone na język polski. Dlatego możecie odetchnąć, bo na razie Wam odpuszczę z tą serią...



Jennifer L. Armentrout | Opal (seria Lux - tom 3) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 496 | Moja ocena: 7/10

     Katy i Deamonowi udało się odzyskać Dawsona. Tego, którego mieli za umarłego. Jak widać wszystko to było jednym, wielkim kłamstwem. Dawson żył, ale nie był już tą samą osobą, co kiedyś. Bohaterowie żyją w stresie - kiedy ktoś z DOD się do nich zgłosi, jak długo będzie trwać ta sielanka.
Dobre czasy kończą się z powrotem pewnego bohatera poprzedniej części.

Deamon i Katy wreszcie przestali udawać, że nie są sobą zainteresowani. Co więcej. chłopak nie kryje się ze swoimi uczuciami także przed światem. To nowa sytuacja dla głównej bohaterki, ale nie wydaje się być w niej specjalnie zagubiona.

Problemem jest świadomość, że gdzieś tam jest Beth - dziewczyna Dawsona, a on chce ją odzyskać. Zrobi w związku z tym wszystko...

Moim zdaniem ten tom jest najgorszy. Co prawda momenty akcji są, jest napięcie i różnego rodzaju zaskoczenia, ale... Dobijał mnie w tym tomie wątek romansowy. Przez niemal 500 stron, co chwila dwójka głównych bohaterów znajduje się w sytuacji mocnego napięcia seksualnego. I wszystko byłoby okej, gdyby to się nie działo naprawdę CO CHWILA. Szczerze mówiąc, trochę mnie to irytowało, bo chciałam żeby to akcja poszła do przodu, a nie ich doświadczenia...seksualne.

Ogólnie książka nie jest zła. Może jestem jakaś przewrażliwiona i dlatego akurat to mi przeszkadzało. Sam pomysł na rozwinięcie akcji w tym tomie też jest dobry. Zadziwia mnie tylko naiwność niektórych bohaterów. Trochę też straciłam w pewnym momencie rezon jeśli chodzi o czas akcji, ale powiedzmy że nie jest to najważniejsze.

Polecam wszystkim, którzy skusili się na tę serię. Ja ubolewam teraz nad niemożnością sięgnięcia po kolejny tom, bo jakoś mnie nie satysfakcjonuje czytanie po angielsku.
Uwierzcie mi - końcówka Was zniszczy i będziecie mieć ten sam ból istnienia, co ja teraz.

To tyle co chciałam powiedzieć. Chyba...
Nie mam pojęcia, co teraz będę czytać, ale kolejna recenzja już niebawem. Może nawet szybciej niż myślicie.
Buziaki!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

środa, 22 kwietnia 2015

Onyks...

Hej Kochani!
Jak możecie zauważyć, czytanie mnie naprawdę wciągnęło i nie mogę z tym skończyć. Dziś przychodzę do Was z recenzją kolejnego tomu serii Lux. Czy jest równie dobry jak pierwszy?



Jennifer L. Armentrout | Onyks (seria Lux - tom 2) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 524 | moja ocena: 7,5/10

    Kate i Deamon są ze sobą nierozerwalnie połączeni.Od niezwykłego wydarzenia, w którym wspólnie pokonali Arumianina, a dziewczyna była bliska śmierci, wywiązała się między nimi więź. Żadne z nich się tego nie spodziewało. I nie mogą nikomu o tym powiedzieć. Grozi im z tego powodu śmiertelne niebezpieczeństwo,a także ich bliscy nie są w pełni bezpieczni.
Sprawę komplikuje pojawienie się w mieście nowej osoby. Blake wydaje się być zwykłym chłopakiem i jest mocno zainteresowany Kate. 
Tymczasem uczucie pomiędzy Deamonem i główną bohaterką przeżywa wzloty i upadki. Jeśli można to tak w ogóle określić. Bohaterowie przechodzą od fazy wyparcia, do akceptacji i z powrotem. Istny rollercoaster. Ale wbrew pozorom nie jest to nudne i irytujące. Wszystko jest zgrabnie wplątane w akcję pełną niespodziewanych wydarzeń.
Nikt nie we, gdzie czai się wróg, kto jest przyjacielem, a kto tylko go udaje...

Dla mnie to świetna kontynuacja serii. Uczucie bohaterów nie przysłania innych wątków, pojawiają się nowe, zaskakujące fakty. Dzieje się coś, co jeszcze przed chwilą wydawało się niemożliwe. Każdy bohater zmaga się z samym sobą a najbardziej trójka, która przez większość czasu jest na pierwszym planie - Kate, Deamon i Blake.

Po raz kolejny uśmiałam się przy dialogach i komicznych nieraz scenach. Jestem naprawdę zadowolona z lektury i już sięgam po kolejny tom. Tak mnie ten świat wciągnął!

Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was do poznana się z serią Lux i jej pokręconymi bohaterami.
To świetna opowieść fantasy, w której nie sposób się nie zakochać.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Obsydian...

Hej Kochani!
Znów jestem! Zdążyliście zatęsknić?
Moja dzisiejsza obecność to zasługa Abigail Jailette (KLIK) i jej filmiku Najlepsze książki 2014 roku. Tam też znalazła się dzisiejsza recenzowana przeze mnie pozycja. 
Do dzieła...



Jennifer L. Armentrout | Obsydian (Lux - tom 1) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 400 | moja ocena: 7,5/10

      Katy przeprowadza się z mamą do Zachodniej Wirginii po ciężkich rodzinnych przeżyciach. Jest sympatyczną dziewczyną z Florydy, kocha książki, prowadzi o nich nawet bloga. Jest jednak jeden problem. Nikogo nie zna w nowym miejscu. Jej mama któregoś pięknego dnia prosi ją o pójście do sklepu i zapytanie o drogę sąsiadów z przeciwka. Od tej pory wszystko będzie się działo nie tak...

W mieście jest coś dziwnego, podobnie jak w jej sąsiadach i ich zachowaniu wobec niej. Jedno z nich usilnie chce się zbliżyć, drugie poniża dziewczynę w każdej możliwej sytuacji. O co chodzi? I czy Katy się tego dowie?

Książka wciągnęła mnie właściwie od pierwszych słów i choć głośno komentowałam niektóre sytuacje, musiałam ją dzisiaj skończyć. Od samego początku podzielałam zdanie głównej bohaterki, że z jej sąsiadami nie wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam tylko, w którą stronę pójść ze swoimi podejrzeniami. Wszystko wyjaśnia się bardzo powoli, a prawda mnie zaskoczyła. Zapewne to też za sprawą tego, że nie czytałam żadnego opisu książki. Opierałam się tylko na rekomendacji Abi.

Dla mnie jest to inne fantasy niż to, z którym miałam do czynienia do tej pory. Szczerze mówiąc nadprzyrodzone istoty, które się tutaj pojawiają całkowicie mnie zaskoczyły zarówno swoimi zdolnościami, jak i pochodzeniem. 
Głowna bohaterka Katy jest zwykłą nastolatką i wbrew sobie trafia do niezwykłego świata. Nie będzie już mogła od tego uciec, ponieważ to grozi niebezpieczeństwem. 
To jakie ma relację z sąsiadami było dla mnie komiczne. Uśmiałam się przy dialogach i sytuacjach. 

Książkę naprawdę dobrze się i czytało i mimo tego, że fabuła jest oparta na schematach: zwykła dziewczyna, chłopak z nadprzyrodzonymi zdolnościami, niebezpieczeństwo, ble ble ble... to jestem zachwycona. Koniecznie muszę się szybko wziąć za następny tom i dalej śledzić losy bohaterów.

Myślę że dla wielbicieli fantasy to doskonała lektura. 
Może i były momenty, kiedy irytowały mnie zachowania głównej bohaterki, ale były to dosłownie fragmenciki i w dodatku nieraz nieźle się przy tym ośmiałam.
Zakończenie intrygujące i zachęcające do dalszej lektury. Czego chcieć więcej.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście o serii Lux, koniecznie po nią sięgnijcie i zanurzcie się w świecie, w którym ja utonęłam po cebulki moich czerwonych włosów.
Polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

piątek, 17 kwietnia 2015

Akademia Wampirów...

Hej Kochani!
Dzisiaj o pierwszym tomie serii, o której słyszałam w samych superlatywach. Przez długi czas nie mogłam się do niej jakoś przekonać. Czy żałuję przełamania oporów?


Richelle Mead | Akademia wampirów (tom 1) | Wydawnictwo Nasza Księgarnia | liczba stron: 336 | moja ocena:  6,4/10

     Rose Hathaway i Lissa Dragomir są najlepszymi przyjaciółkami. Nie jest to jednak zwykła przyjaźń, bowiem łączy je specjalna więź. Rose czuje nastroje koleżanki, a zdarza jej się także wniknąć w jej myśli. To wszystko między innymi dlatego, że obie nie są ludźmi. Lissa jest morojem, członkinią rodu królewskiego, wampirem czystej krwi, natomiast Rose chce być jej strażniczką, ponieważ nie pochodzi z wyższych sfer.
Takiego bezwzględnego oddania przyjaciółce, niejedna z nas może pozazdrościć. Hathaway zrobi wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo i dobry nastrój dziewczynie, z którą czuje się silnie związana, często odsuwając własne potrzeby na drugi plan.

Wydaje się, że wszystko zmieni się wraz z ich powrotem do szkoły, z której uciekły. Tam przecież nic nie powinno grozić Wasylisie. Jest jednak zupełnie inaczej, a zagrożenia nie kończą się na okrutnych koleżankach. Zło czai się i atakuje w najmniej oczekiwanym momencie.
Jednocześnie obie główne bohaterki walczą z własnymi rozterkami - miłosnymi, koleżeńskimi czy też ze szkolnym okrucieństwem.

Mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tej książki i zarazem początku serii. Wypisując swoje za i przeciw zauważyłam, że więcej jest tych drugich. W związku z tym zacznę może od plusów książki.
Muszę przyznać, że całkiem przypadł mi do gustu pomysł na wampirzą społeczność, w której istnieją podziały na morojów, dampirów, strzygi. Do tej pory wampiry były tylko wampirami, a tu mamy ciekawy podział. 
Ciekawą rzeczą jest również to, że wampiry uczą się w akademii władzy nad pewnymi zdolnościami - panowaniem nad którymś z żywiołów. Nie jest to tu zbyt rozwinięty wątek, ale czekam na coś więcej w dalszych tomach. Wiadomo, że moroj może w pełni panować tylko nad jednym żywiołem.
Kolejnym plusem książki i powodem, dla którego kontynuowałam czytania jest tajemnica. Kto prześladuje biedną Lissę. Przed kim musi strzec ją Rose i czy nie jest to ktoś najmniej spodziewany?
Za plus historii uważam także wątek Rose i Dymitra, choć mam do niego pewne zastrzeżenia. Ostatecznie zakończenie jest zaskakujące i można powiedzieć - pełne zwrotów akcji. Zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejny tom. To chyba najlepszy komplement.

Teraz troszkę o minusach...
Pierwsze co mocno mnie irytowało to przeświadczenie Rose o tym, że z niej taka dobra sztuka i obiekt pożądania seksualnego. No naprawdę? I te suche dialogi w momentach, kiedy jakiś chłopak na nią patrzył, a ona od razu czuje się pożądana. Momentami zachowania głównej bohaterki były...okropne. Z jednej strony ta pewność siebie, a potem załamanie nerwowe w samotności, bo ktoś zaczął o niej źle mówić.
Po drugie nieco irytowała mnie wybuchowość Rose i jej brak zahamowań, chociaż to wyjaśnia się bliżej końca.
Sama relacja dampirki i jej trenera Dymitra nie była tu mocno roztrząsana, co powoduje, że pod koniec niektóre sytuacje mnie zaskoczyły. Mógłby to być bardziej rozwinięty wątek. Ale plus za to, że nie jest dominujący.
Coś co mocno działało mi na nerwy przez jakieś pół książki - wieczne i głośne plotkowanie w akademii, szybkość rozchodzenia się tych plotek, a także związane z tym zmiany w relacjach między bohaterami. No cóż... Czy oni żyli tylko plotkami, a swoje zachowanie dostosowywali do tego, co w danym dniu usłyszeli? Jednego dnia cię kocham, jutro nienawidzę, bo kolega słyszał od kolegi kolegi, że kolega mu mówił... Serio?
Uff ale to była ostatnia rzecz, która mi się nie spodobała.
W związku z powyższym mam mieszane uczucia. Z jednej strony dobry pomysł, z drugiej realizacja nie do końca mi się podoba, ale... Sięgnę po następny tom i przekonam się czy będzie lepiej/gorzej/tak samo.

Tymczasem żegnam się z Wami na dziś. I do następnego! :*

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Czerwona królowa...

Hej Kochani!
Tym razem wróciłam szybciej niż ostatnio, ale niespodziewanie wciągnęła mnie jedna książka.
Jak w tytule, dzisiaj o Czerwonej królowej.


Victoria Aveyard | Czerwona królowa | Wydawnictwo Moon Drive | liczba stron: 488 | moja ocena 7/10

     Mare Barrow jest z urodzenia Czerwoną, co z miejsca skazuje ją na życie w skrajnym ubóstwie i brak perspektyw na lepszą przyszłość. Żeby pomóc swojej rodzinie jakoś przeżyć - kradnie. Nie jest specjalnie w czymś uzdolniona, jak choćby jej młodsza siostra, nie może w związku z tym znaleźć dobrze płatnej pracy. Grozi jej pobór do wojska. A to niewiele różni się z karą śmierci.
Wojna z Lakelandczykami ciągnie się od lat i nikt nie jest na wygranej pozycji. Wysyłanie bezużytecznych Czerwonych jest dla Srebrnych sposobem na pozbycie się buntowników.

Srebrni są lepsi. Posiadają różnego rodzaju zdolności - potrafią panować nad ogniem, roślinnością, żywiołami. Czerwoni jednak nie chcą żyć w cieniu tych lepszych. Postanawiają podjąć walkę.

Życie Mare niespodziewanie zmienia się pewnego wieczoru, kiedy rozgoryczona swoją postawą wobec świata i rodziny, wypłakuje się obcemu chłopakowi. To stawia jej życie do góry nogami i wplątuje w świat pełen intryg, kłamstw i nienawiści. Tutaj nie ma miłości, są tylko interesy i korzyści płynące ze znajomości.

Kiedy zaczęłam czytać Czerwoną królową, spodziewałam się drugiej Selekcji z Rywalek Kiery Cass. Już nawet wstępnie zarysowałam sobie fabułę i powiązania między bohaterami, ale z każdą kolejną stroną zmieniałam zdanie.
To co początkowo wydawało mi się kolejnym tanim romansem z trójkątem miłosnym w roli głównej, całkowicie mnie zaskoczyło. Kolejne intrygi zmuszały mnie do zastanowienia się nad bohaterami i ich zamiarami. 
Umówmy się, nie jest to wybitna pozycja literacka i pewne echa z historii, o której wcześniej wspomniałam pojawiają się nieuchronnie. Intrygi zmuszają do nabrania dystansu do pewnych bohaterów i zastanowienia się nad ich intencjami. 
Przyznam, że końcówka skutecznie trzymała mnie w napięciu, ale czegoś mi tu brakuje. Bardzo chciałabym rozwinięcia niektórych wątków i moim zdaniem historia dużo by zyskała, gdyby autorka pokusiła się chociaż o dwa tomy. Mogłaby wtedy spokojnie rozwinąć to, co tu tylko zahaczyła.

Początkowo podchodziłam do tej pozycji nieco sceptycznie. Ostatecznie moja ocena jest dość wysoka, głównie za sprawą pewnego rodzaju zaskoczenia, jakie przeżyłam w związku z całością oraz specyficznym napięciem towarzyszącym mi podczas czytania. Wątek miłosny jest zgoła inny niż można zakładać na początku i nie jest tu dominujący. Mimo wszystko czuję pewien niedosyt po lekturze. Ale... zgadzam się z pewną opinią, którą widziałam na lubimyczytac.pl - "Lepsza od Rywalek". W moim odczuciu tak właśnie jest.

Polecam serdecznie przeczytanie tej książki. Umiliła mi niedzielne popołudnie i była miłą odmianą po kryminalnych zagadkach Sandomierza.

A tymczasem, do następnego!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

wtorek, 7 kwietnia 2015

Ziarno prawdy...

Hej Kochani!
Jak żyjecie po świętach? Brzuchy pełne? Wypoczęci?
Ja znalazłam wreszcie chwilę, żeby skończyć książkę. A uwierzcie mi, nie było to łatwe, bo cały czas biegałam zamiast odpoczywać.
Mam pewne ogłoszenie parafialne - zmieniam skalę ocen z -/5 na -/10. W ten sposób będzie mi łatwiej, jest mnóstwo książek, które są dobre, ale są też średniaki i wychodzi na to, że mają one bardzo zbliżone oceny przez 5-cio punktową skalę. Mam nadzieję, że teraz będzie idealnie. 
Tymczasem do dzieła.


Zygmunt Miłoszewski | Ziarno prawdy (Teodor Szacki - tom 2) | Wydawnictwo W.A.B. | liczba stron: 368 | moja ocena: 8/10

Po przeczytaniu pierwszego tomu przygód prokuratora Teodora Szackiego nie byłam zachwycona. Koleżanka jednak powiedziała mi, że tom drugi jest rewelacyjny. Dlatego właściwie zdecydowałam się po niego sięgnąć.

Prokurator Szacki przeniósł się do Sandomierza, po rozwikłaniu sprawy pewnego zabójstwa, a także po przelotnym romansie z młodą dziennikarką. Teraz próbuje ułożyć swoje życie na nowo i nie myśleć o rodzinie, którą kiedyś miał. Jak jednak mógł zacząć od nowa w takiej mieścinie jak Sandomierz, gdzie każdy o każdym wie wszystko, wszyscy znają się od dziecka, a on jest w tym wszystkim wyobcowany, bo jest nowy.
Przelotne romanse, powrót do kawalerskiego życia i... zbrodnia. I to jaka?
Dokonano mordu na dobrze znanej lokalnej społeczności kobiecie. Wygląda to na zaplanowaną zbrodnię. W tle słychać echa rytualnego mordu z głęboko zakorzenioną nienawiścią w parze. Nagle do wszystkich powracają historię o Żydach mordujących dzieci. Na światło dzienne wyciągane są miejskie legendy, wszystko wydaję się mieć podłoże religijne, a o całej sprawie robi się naprawdę głośno.
W tym wszystkim błyskotliwy Teodor - obcy próbujący znaleźć mordercę. Pomaga mu w tym Basia Sobieraj, miejscowa prokurator i Leon Wilczur - śledczy. Główny bohater nie wie, komu wierzyć, kto mówi prawdę, a kto próbuję ją w jakiś sposób zataić. Mimowolnie idzie tropem rytualnego mordu, co okazuje się być zaplanowaną ścieżką samego zabójcy.
Rozwiązanie całej sprawy jest zaskakujące.

Ziarno prawdy  naprawdę mnie wciągnęło. Historia jest skonstruowana w ciekawszy sposób niż tom pierwszy. Od razu wiedziałam, że będzie ciekawie i to jest coś co lubię. Życie głównego bohatera stanęło na głowie, w porównaniu do tego w Uwikłaniu i odnoszę wrażenie, że dzięki temu historia też zyskała u mnie plus. 

Sam pomysł na historię oraz sposób jej rozwiązania - dla mnie idealny. Przy okazji dowiadujemy się ciekawych rzeczy.

Po przeczytaniu tego tomu zwracam honor panu Miłoszewskiemu. Już wiem, za co kochają go czytelnicy.
Teraz koniecznie muszę zobaczyć ekranizację Ziarna prawdy i porównać ją z pierwowzorem.

Książkę gorąco polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl