poniedziałek, 9 listopada 2015

Za żadne skarby...

Bez zbędnych wstępów. Do rzeczy...




Vera Falski | Za żadne skarby | Wydawnictwo Otwarte | 440 stron

Ewa Ochnik jest doktorantką w kierunku mikrobiologii na uniwersytecie w Olsztynie. Jej życie jest względnie poukładane, udało jej się wyrwać z rodzinnej wsi i zdobyć wykształcenie. Teraz powinno być tylko dobrze. Jej osobistym sukcesem miał być wyjazd na zagraniczny, prestiżowy staż. W dniu, który miał być dla niej bramą do lepszego życia, spada na nią przykra wiadomość o śmierci jej matki. Nagle nad Ewą zawiśnie pytanie: czy wróci na mazurską wieś? 

Główna bohaterka - Ewa wydawała mi się na początku całkiem poukładaną i mądrą dziewczyną. Wraz z kolejnymi stronami książki moja opinia o niej niestety ulegała zmianie i to wcale nie na lepsze. Jestem w stanie zrozumieć jej niechęć wobec rodzinnego domu, w którym nie zaznała tak wiele szczęśliwych chwil. Wiąże się raczej z nieustannymi problemami i swego rodzaju zacofaniem. Z jednej strony rozumiem postępowanie dziewczyny. Chciała realizować swoje plany, śmierć matki nie mogła całkowicie zmienić jej życia, bo któregoś dnia ból minie, a czas będzie biegł nieuchronnie zapominając o szlachetnych pobudkach. Szansa na wyjazd zagraniczny nie trafia się każdego dnia. Ponadto starania o niego wymagały wytężonej pracy, która nie powinna zostać zapomniana. 
Kiedy bohaterka wraca do domu i zderza się z rzeczywistością, staje przed trudnymi wyborami. Żaden nie wydaje się odpowiedni.
Jedno zdarzenie może jednak postawić sprawy w całkiem innym świetle. Nie bez znaczenia będzie tutaj obecność lokalnego milionera - Aleksandra Kropiwnickiego.

Przez cały czas miałam wrażenie, że akcja książki idzie do przodu w jakimś szalonym tempie i jedyne, co może zrobić to jeszcze bardziej przyspieszyć. To odczucie nie opuściło mnie do ostatniego zdania. Opowieść zaczyna się całkiem zwyczajnie, a potem nagle wszystko jest nie tak. Ta mądra dziewczyną, którą była na początku Ewa, nagle staje się coraz bardziej irytująca w swoich samolubnych zachowaniach. 
Kiedy do historii wkrada się wątek romansowy, miałam ochotę przestać czytać. Czekałam na jakiś moment grozy, dowód przykrej, okropnej bądź dramatycznej tajemnicy. Krótko mówiąc, ten wątek był dla mnie najcięższy do przebrnięcia - flaki z olejem. Wszystko działo się jak w tanim i mało ambitnym romansie i nie mogłam się doczekać jego końca. 
Wreszcie, kiedy zaczęło się dziać... No no... Opowieść wkraczyła na całkiem nowy poziom. Odtąd czytało się jakby zupełnie inną opowieść. Z napięciem czytałam kolejne strony czekając na rozwiązanie akcji. 
Wyjaśnił się także powód pojawiania się tych "dziwnych" fragmentów i muszę przyznać, że słusznie oceniałam ich wkład w opowieść. 

Ogólnie rzecz ujmując, książkę dość szybko się czyta. Historia sama w sobie momentami jest banalna do bólu, później zaskakująca, aż w końcu jakby wyrwana z całkiem innej książki.
Przez to trudno powiedzieć jednoznacznie czy jest to dobra pozycja, czy też zwykły średniak. Ode mnie jednak bardzo wysokich not nie zdobędzie.


6/10

czwartek, 5 listopada 2015

Co jeśli...

Korzystam z mojego czytelniczego "cugu" i pochłaniam książkę za książką. Zaraz po skończeniu Tak blisko sięgnęłam po Tak krucho, ale nie chciałam pisać recenzji tej samej historii. Jeśli ktoś jest zainteresowany moim zdaniem na jej temat, zapraszam na mój profil na lubimyczytac. Tak krucho > link do opinii
Tym razem będzie o książce, do której przymierzałam się już raz, ale zrezygnowałam po kilkudziesięciu stronach. Wtedy nie miałam na nią"nastroju". Teraz jednak z przyjemnością doczytałam do końca. Na życzenie autorki postaram się nie zdradzić zbyt wiele, abyście mieli taką samą przyjemność z czytania jak ja.



Rebecca Donovan | Co jeśli | Wydawnictwo Feeria Young | 380 stron


Nicole zaprzyjaźniła się z Calem, Rae i Richelle niemal od razu po swojej przeprowadzce. Ta trójka wnosiła do jej życia radość z poznawania nowych rzeczy, ale i zaburzyła wyobrażenie na temat rodziny. W domu Nicole zawsze wszystko było perfekcyjne, a tatuś był traktowany z największymi honorami. Jej przyszłość była odgórnie zaplanowana, niemal już w momencie poczęcia. Rodzice chcieli perfekcyjnego życia dla ich perfekcyjnej córki.

Życie pozostałej trójki było dalekie od tego wszystkiego, co otaczało ich przyjaciółkę. Nie pozbawiło ich to jednak szczęścia.
Wydawało się, że znajomość Cala, Rae, Richelle i Nicole jest nie do zniszczenia, aż wreszcie przychodzi moment w ich życiu, kiedy wszystko staje na głowie i nagle nic nie jest po ich myśli...

Historię poznajemy z kilku perspektyw. Wydarzenia dotyczące teraźniejszości przeplatają się ze wspomnieniami z dzieciństwa, co daje nam ogląd na całą sytuację i powoli doprowadza do kulminacyjnego momentu.

Nie wiem, co mogę powiedzieć, żeby nie zepsuć przyjemności z czytania.
Cała opowieść jest naprawdę fascynująca. Jest osnuta niedopowiedzeniami, które powoli się wyjaśniają i to sprawia, że nie sposób oderwać się od czytania.
Z ciekawością pochłaniałam kolejne strony, głodna rozwiązań i wyjaśnień.
Nie mogę powiedzieć nic innego tylko, że musicie to przeczytać i "wgryźć" się w tę historię jak ja.
To opowieść o przyjaźni, rodzinie i decyzjach, które nigdy nas nie ominą, a mogą na zawsze zmienić nasze życie...
Polecam!


8/10

Jestem ostatnio zdecydowanie zbyt łaskawa. Chyba zmiękło mi serce. xD

poniedziałek, 2 listopada 2015

Tak blisko...

Hej!
Dawno mnie nie było. Z niewiadomych przyczyn miałam takiego "kaca książkowego", że żadna książka, którą próbowałam czytać nie zdołała mnie na tyle wciągnąć/zainteresować, żebym dobrnęła do końca. W końcu jednam sięgnęłam po pozycję, którą jakiś czas temu pożyczyła mi znajoma. Nie wiedziałam całkowicie, o czym będzie historia, ale postanowiłam dać się zaskoczyć.
I oto jestem z nową opinią.
To znaczy, że książka dała radę...


Tammara Webber | Tak blisko (Kontury serca, tom 1) | Wydawnictwo Jaguar | 336 stron

Jacqueline jest studentką muzykologii i właśnie rozstała się z chłopakiem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że to za nim poszła do college'u i zrezygnowała z ambitniejszych opcji. Teraz może sobie jedynie pluć w brodę, że tak zaufała w świetlaną przyszłość ich dwojga.
Jej przyjaciółka nie pozwala się załamywać i zabiera Jacqueline na imprezę, która dla bohaterki okazuję się totalną klapą. Kiedy postanawia wrócić do akademika, dzieje się coś niespodziewanego. Z opresji ratuje ją nieznajomy, a ona od tego czasu ciągle ma go w głowie i nagle wszędzie zaczyna go spotykać...

Bohaterka nie chce pokazać swojemu ex, jak głęboko ją zranił. Prosi o drugą szansę na zaliczenie ekonomii - którą przez rozstanie o mały włos oblała, a pośrednio w ten sposób trafia na Londona - tutora.
Który z nich (London czy wybawca) zawładnie jej sercem i jak Jacqueline poradzi sobie w obecnej sytuacji?

Jak większość młodzieżówek książka mnie zainteresowała. Być może ze względu na swoją nieskomplikowaną fabułę, a może dlatego, że w pewnym stopniu utożsamiałam się z główną bohaterką. Jacqueline jest sympatyczną, sumienną i skromną osóbką. Kiedy zostawia ją chłopak czuje się pewnie jak większość dziewczyn w jej sytuacji - porzucona. Na szczęście każda z nas ma przyjaciół, którzy nie pozwalają na użalanie się nad sobą. Tutaj to Erin jest z główną bohaterką na dobre i na złe. Jest skłonna nawet zakończyć swój związek stając w obronie przyjaźni.
Główna bohaterka powoli dojdzie do odpowiednich wniosków w związku ze swoim ex, ale czy to uchroni ją przed ponownym, niefortunnym ulokowaniem uczuć?

Historia prosta, ale w swej prostocie interesująca. Tajemniczość pewnych bohaterów zachęca do ciągłej lektury. W końcu czytelnik chce się przekonać, jaka była przeszłość tego kogoś, co ukrywa i dlaczego to robi.
Prawda może okazać się zaskakująca nie tylko dla głównych bohaterów.

Na mojego książkowego kaca ta historia było idealna. Przeczytałam ją w zaledwie dwa dni, co w moim przypadku świadczy tylko o tym, że opowieść mnie wciągnęła. Już chyba orientujecie się, jaki rodzaj książek tak na mnie działa.
Zatem, sami zdecydujcie czy zechcecie sięgnąć po Tak blisko... Dla mnie to była miła odskocznia od problemów dnia codziennego i wreszcie coś na relaks dla pełnej problemów głowy. Zarówno bohaterka, jak i jej historia są bliskie mojemu sercu.
Mogę Wam ją polecić.

8/10




wtorek, 22 września 2015

Kochając pana Danielsa...

Hej Kochani! 
Witam Was po długiej przerwie. Przepraszam za to milczenie, ale w życiu zdarzają się różne niespodziewane rzeczy, które odwracają wszystko do góry nogami. Tak właśnie działo się u mnie, nie miałam czasu na czytanie, dlatego też nic się tu nie działo.
Dzisiaj o książce, którą poleciła mi koleżanka. 



Brittainy C. Cherry | Kochając pana Danielsa | Wydawnictwo Filia | 432 strony

Ashlyn jest w żałobie. Właśnie straciła siostrę bliźniaczkę, czuje się odepchnięta przez matkę i zmuszona do przeprowadzki. Ma zamieszkać u ojca, którego nienawidzi. Czy może być jeszcze gorzej?
Jej życie może zmienić jeden moment, jedno spotkanie. Podobno na każdego z nas czeka gdzieś bratnia dusza. Wydaje się, że Ashlyn właśnie na kogoś takiego trafiła. Ale życie lubi płatać figle i nigdy nie możemy być pewni, że będzie łatwo...

Szczerze mówiąc, po tytule spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Wyobrażałam sobie jakąś skrytą miłość nastolatki do nauczyciela, ale nie powiem, żeby książka mnie rozczarowała.
Przede wszystkim jestem bezgranicznie zakochana w jednym z głównych bohaterów - panie Danielsie, choć waham się też pomiędzy nim a przyszywanym bratem Ashlyn - Ryanem. Obaj byli świetni. Dowcipni, romantyczni, przystojni, wrażliwi... Ideały.
Ponadto uwielbiam relację jaka łączy głównych bohaterów. Nie wiem czy w rzeczywistości zdarzają się takie, ale jeśli tak, chciałabym kiedyś czegoś takiego doświadczyć.
Za ogromny plus książki (oprócz samej fabuły) uważam te cytaty z piosenek Misji Romea - zespołu, w którym pogrywa tytułowy pan Daniels. Zauroczyły mnie cytowane przez bohaterów dzieła Szekspira, a także ich uwielbienie względem tego człowieka. Aż sama mam ochotę znać te utwory w takim stopniu, w jakim znali je główni bohaterowie.

Przez pierwsze strony książki prawie nieustannie płakałam. Dlatego, że oprócz tej wspaniałej historii miłości mamy też przeżywanie straty naprawdę bliskich osób. Ciężko to zrozumieć dopóki samemu się czegoś takiego nie doświadczy. 
Właśnie to cierpienie, jakie przeżywają bohaterowie jest czymś bardzo wartościowym w tej książce. Sprawia, że przestaje to być banalna historia o zakazanej miłości. 
Rozpaczałam razem z główną bohaterką, bo jej zmarli stali się moimi zmarłymi. Sposób w jaki autorka przedstawia tu relacje międzyludzkie mnie zauroczył. Pozwolił na chwilę wejść w rolę Ashlyn i żyć jej życiem, troskami, problemami i marzeniami.

Podsumowując - nie wrzuciłabym tej historii do jednego worka z pozycjami New Adult. Dla mnie ta historia niesie ze sobą coś więcej i dlatego uważam, że warto poznać historię napisaną przez Brittainy C. Cherry.
Polecam!

8/10

niedziela, 12 lipca 2015

Pamiętniki Wampirów - Przebudzenie...

Hej Kochani!
W moim przypadku planowanie tego, co przeczytam w najbliższym czasie nie działa. Zawsze w między czasie znajdę coś innego, co koniecznie muszę zacząć już teraz i całe moje plany idą w łeb. Podobnie było w tym przypadku. Jak pisałam w ostatnim poście, bardzo chcę wreszcie przebrnąć przez Wierną Veronici Roth, ale... Ostatnio nadrabiam serialowe zaległości, w związku z czym ponownie zaczęłam oglądać Pamiętniki Wampirów. Kiedyś też robiłam podejście do książek. Doszłam wreszcie do wniosku, że nic nie szkodzi spróbować skonfrontować serial z serią i... oto jest dzisiejszy post.


L.J. Smith | Przebudzenie (Pamiętniki Wampirów, tom 1) | Wydawnictwo Amber | 216 stron 

     Elena Gilbert jest królową szkoły w Fell's Church. A może należałoby powiedzieć, że nią była. Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego wszystko może się zmienić. Pojawia się nowy uczeń - Stefano Salvatore - tajemniczy, przystojny i... niedostępny. Elena postanawia, że bez względu na wszystko, zdobędzie chłopaka i dowie się, jaką skrywa tajemnicę. Pomoc deklarują jej przyjaciółki - Bonnie i Margareth. Czy uda im się zdobyć sympatię Stefano? Ile będzie ich to kosztowało? I co stało się ze spokojnym i bezpiecznym Fell's Church wraz z początkiem roku szkolnego?

Wraz z ponownym sięgnięciem po Pamiętniki Wampirów przypomniałam sobie powód mojej dezercji poprzednim razem. 
Książkowa Elena Gilbert jest zgoła różna od swojej serialowej odpowiedniczki. Postać, z którą mamy do czynienia na kartach powieści niejednokrotnie doprowadzała mnie do szału (miałam ochotę tłuc głową o ścianę). Początkowo główna bohaterka odznacza się jak dla mnie wyjątkowym pustactwem i płytkością. Jestem królową tej szkoły, wszyscy mnie kochają, jak on mógł nawet na mnie nie SPOJRZEĆ?! What the hell? Naprawdę miałam ochotę odłożyć książkę albo wyciągnąć ją z tej opowieści i porządnie nią potrząsnąć. Elena zachowywała się jak rozpuszczony bachor, któremu nikt nigdy i niczego w życiu nie odmówił. Potem nieco się uspokoiła albo to ja się do niej przyzwyczaiłam. Koniec końców z czasem przestała mnie tak drażnić.
Stefano Salvatore przez prawie całą opowieść pozostaje tajemniczy. Stąd także moje zdziwienie, kiedy kontakty jego i Eleny wchodzą na nowy poziom. No i za każdym razem, kiedy Elena wyskakiwała do niego z jakimś wyznaniem...no cóż, łapałam się za głowę.

W moim odczuciu opowieść jest wciągająca, ale bohaterowie nie są jej najmocniejszą stroną. Brakowało mi tu jakiejś szerszej opowieści o Bonnie i Margareth, zarysu ich przyjaźni, przeszłości, czegokolwiek co pozwoliłoby na lepszą ocenę tych postaci. Brakowało mi także szerzej przedstawionego tematu szkoły i relacji, jakie w niej panowały. A ponad wszystko zbyt szybko zmienia się temperatura pomiędzy głównymi bohaterami - Eleną i Stefano. Wolałabym, żeby opowieść była dłuższa i treściwsza. To tyle moich zarzutów, żeby zbyt surowo nie ocenić książki.

Jeśli chodzi i to, jak się ma książka do serialu... Nie ma się. Serialowi bohaterowie i ich historię są w zasadzie zupełnie różni od książkowych odpowiedników, Zgadzają się chyba tylko ich imiona. Osobiście większą sympatią darzę Elenę z serialu...

Dla wszystkich wielbicieli opowieści o wampirach Pamiętniki mogą być rozluźniającą lekturą. Nie jestem do tej serii specjalnie przyjaźnie nastawiona. Uważam, że nie jest to najlepsza książka tego typu, jaką miałam w rękach.

5/10

* zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl



wtorek, 7 lipca 2015

Maybe Someday...

Hej Wam!
Dzisiaj będzie o kolejnej książce Colleen Hoover, mimo że obiecałam sobie przeczytać wreszcie Wierną, która czeka sobie spokojnie na mojej półce już dłuugi czas. Wyjątkowo mi jakoś nie idzie, więc sięgnęłam po coś innego. Padło akurat na to:

Colleen Hoover | Maybe Sameday (cylk: Maybe, tom 1) | Wydawnictwo Otwarte | 440 strony | moja ocena: 7/10

Sydney kończy dwadzieścia dwa lata, kiedy mały, poukładany świat wali jej się na głowę. Dowiaduje się przykrej prawdy o swoim chłopaku i przyjaciółce, jednocześnie zostając na bruku. Takie momenty zmuszają do niecodziennych rozwiązań i na takie też decyduje się główna bohaterka. Jej życie nie może się już bardziej zagmatwać. Na pewno?

Maybe Someday to książka z takich, co to się połyka jednego dnia, bo historia nie daje się oderwać ani na chwilę. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Zaczęłam rano, skończyłam koło wieczora. Choć momentami mnie wkurzała i musiałam ją na chwilę odłożyć, zaraz znowu po nią sięgałam ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń.
Jeśli śledzicie mojego facebook'a wiecie, że podczas czytania przeżywałam różne emocje. Od zaśmiewania się jak wariatka, do totalnego zażenowania postępowaniem bohaterów.
Nie chcę zbyt zdradzać fabuły, ale zachowanie pewnego głównego bohatera doprowadzało mnie do szewskiej pasji. świetnie się za to bawiłam, kiedy do akcji wkraczał Warren - nowy współlokator głównej bohaterki. Zazwyczaj to w sytuacjach z nim w roli głównej nie mogłam przestać się śmiać.
Jeżeli chodzi o sam sposób przedstawienia bohaterów...
Sydney wydaje się sympatyczną dziewczyną, której nie poszczęściło się w życiu, ale nagle pomaga jej nieznajomy i wydaje się, że powoli wyjdzie na prostą. Jeśli już zaczniecie czytać to powinno Wam się nasunąć sporo pytań na temat jej "stylu życia", że pozwolę sobie tak to ująć. Nie chcę wiele zdradzać, ale czy ona w ogóle kiedyś wychodziła z domu?
Ridge (początkowo nie mogłam się pozbyć durnego skojarzenia z Modą na sukces) - niby cudowny, niby szlachetny, niezwykły chciałoby się rzec, ale... To wszystko, co się stanie będzie trochę z jego inicjatywy, ale jak się okazuje, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Chwilami traciłam dla niego sympatię, chwilami łapał u mnie plusy. Koniec końców ten bohater mnie jednak rozczarował. Przykro mi to mówić, ale nie znajdzie się na mojej liście ulubionych książkowych bohaterów.

Ogólnie rzecz biorąc, polecam lekturę Maybe Someday jako odprężenie. Można się porządnie wyluzować przy takich książkach. I taki ogromny plus ode mnie za te piosenki, które możemy sobie odsłuchiwać w trakcie czytania. Kocham za to autorkę. Wchodzimy na odpowiednią stronę i proszę! Bohaterowie śpiewają, my słuchamy. Big love z tej okazji. Nie cierpię kiedy nie wiem, jak brzmiałaby jakaś książkowa piosenka, a tu nie ma tego problemu.

Polecam Maybe Someday przede wszystkim nastoletnim czytelnikom. Dla starszych to może być miła odskocznia pd cięższej literatury.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

sobota, 4 lipca 2015

Gniew...




Zygmunt Miłoszewski | Gniew (Teodor Szacki tom 3) | Wydawnictwo W.A.B. | 401 stron | moja ocena: 7/10

            Gniew to ostatni tom przygód prokuratora Teodora Szackiego. Tym razem akcja rozgrywa się w Olsztynie, gdzie bohater ponownie podejmuje próbę ułożenia sobie życia. Przez jego ręce przewija się wiele spraw. Większość mało ambitnych. Kiedy Szacki dostaje telefon, że w starym szpitalnym bunkrze odnaleziono zwłoki, jest pewien, że to kolejna nic nieznacząca w jego karierze sytuacja. Nie mógł bardziej się mylić, a rozwiązanie zagadki popchnie go do czynów, których nigdy by u siebie nie przewidział...

Zupełnie nie wiem, dlaczego tak długo czytałam tę książkę. W końcu naprawdę polubiłam Teodora Szackiego i nawet trochę mi przykro, że to ostatni tom jego przygód. Pan Prokurator to dojrzały mężczyzna, bardzo dobry w swoim fachu, zawsze oficjalny, zawsze dobrze ubrany. Urzeka mnie jego charakter. Jego riposty oraz zachowanie - choć czasem podchodzące pod gburowatość. Umie zachować w sobie zimną krew, niezależnie od sytuacji i jeśli przeczytacie Gniew będziecie wiedzieli dlaczego tak mówię.
Bardzo spodobała mi się sprawa, jaką pan Miłoszewski wymyślił w tym tomie dla Teodora Szackiego. Przede wszystkim zdziwił mnie naprawdę mocny początek - po nim nie da się odłożyć książki na później. Trzeba czytać dalej, bo aż ciężko uwierzyć, że to wszystko prawda.
Dla wszystkich ciekawskich głodnych nietypowych form zabijania - to jest r a j. Przedstawiony tu sposób pozbawienia kogoś życia jest przerażający, okrutny, ale niezbyt skomplikowany. Nie chcę zdradzać fabuły, uwierzcie mi na słowo. Każdy może to zrobić. Każdy, kto ma na tyle nierówno pod sufitem, żeby chcieć kogoś zabić.

Bardzo zaskakujące jest także zakończenie. To już chyba tradycja u Miłoszewskiego, że doczytuję do końca i nagle pojawia się rozwiązanie, dla mnie zupełnie niespodziewane, jakbym mało uważnie czytała, albo była totalnie ślepa na wszelkie poszlaki w trakcie fabuły. W każdym razie zakończenie zaskoczyło mnie dwukrotnie. Tak na prawdę, mimo że autor potwierdza ostateczne zamknięcie historii prokuratora Szackiego, spokojnie można powiedzieć, że zostawia sobie otwartą drogę, gdyby jednak postanowił to kontynuować.

Podsumowując trylogię Zygmunta Miłoszewskiego - ten tom umieściłabym na drugim miejscu pod względem jakości. Na pierwszym miejscu stawiam Ziarno prawdy, na ostatnim Uwikłanie
Niemniej jednak lekturę wszystkich tych pozycji polecam. Nie dość, że świetna fabuła i bardzo charakterystyczny bohater, to w końcu rodzimy autor.
Polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

niedziela, 28 czerwca 2015

Okruchy śmierci...


Kathy Reichs | Okruchy śmierci (Kości tom 9) | Wydawnictwo Red Horse | 528 stron | moja ocena: 6,5/10

Temperance Brennan prowadzi rutynowe badania archeologiczne wraz ze swoimi studentami na wyspie w Południowej Karolinie. Mają to być ruiny starożytnego Indiańskiego cmentarzyska. Niestety jakimś cudem w ręce jej uczniów trafia dużo "świeższy" trup. Stan w jakim się znajduje wskazuje na to, że jego śmierć nastąpiła długo po epoce starożytnych Indian. Brennan decyduje się na pomoc w ustaleniu tożsamości denata, ponieważ urzędująca tam koroner, prywatnie przyjaciółka antropolog, zmaga się z poważną chorobą i może sama nie być w stanie dobrze wykonywać swoje zadania.
Jakimś cudem Tempe zawsze musi wplątać się w bardzo skomplikowane sytuacje i tym razem nie jest inaczej. Przypadkowy trup może stać się początkiem odkrywania kolejnych zbrodni. Czy to działanie seryjnego mordercy?
Jak zwykle w rozwiązaniu zagadki pomaga jej detektyw Andrew Ryan i co jest nowością, jej były/obecny mąż Pete.
Rozwiązanie jest intrygujące, a cała sprawa rozwija się dość interesująco. Kiedy wydaje się, że sprawa jest zamknięta, dochodzą nowe fakty. Czy tym razem intuicja naszej antropolog zawiodła? 

Polecam przeczytać wszystkim fanom Kathy Reichs (takim jak ja!). Poprzednią częścią nie byłam zachwycona. Po tej może też spodziewałam się czegoś innego, ale nie oznacza to wcale, że się zawiodłam. Wraca stara, dobra Tempe, która zawsze wpadnie się w kłopoty. Tym razem mogą ucierpieć również jej bliscy.

Polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

piątek, 26 czerwca 2015

Losing Hope...

Hej!
Wracam w wakacyjnym nastroju, po sesyjnych wzlotach i upadkach. Do dzieła!


Collen Hoover | Losing Hope (Hopeless tom2) | Wydawnictwo Otwarte | 355 stron | moja ocena: 7/10

   Dean Holder nie miał łatwego życia. Był dzieckiem, kiedy stał się świadkiem porwania swojej przyjaciółki. Przez następne trzynaście lat nie może o niej zapomnieć i wciąż podświadomie szuka jej twarzy. Jego życie rozpada się: rozwód rodziców, przeprowadzka...samobójstwo siostry. Kiedy jego siostra bliźniaczka postanawia odebrać sobie życie, Dean dokłada kolejny punkt do prywatnej listy grzechów. Czy mógł temu zapobiec? Może znów zawiódł, jak w przypadku Hope?
Historia nabiera zupełnie innych kolorów, kiedy po długim pobycie u ojca chłopak wraca do domu i w supermarkecie wpada na dziewczynę uderzająco podobną do jego zaginionej przyjaciółki. Czy to możliwe?

Trudno nazwać tę książkę kontynuacją. W końcu to dobrze znana historia z Hopeless, jedynie opowiedziana z perspektywy Holdera.
Szczerze mówiąc, niewiele pamiętałam z wcześniejszej lektury. Minęło już trochę czasu i szczegóły mi umknęły. Dzięki temu bardzo dobrze czytało mi się całą opowieść jeszcze raz. Perspektywa Holdera jest różna od tej opowiadanej przez Sky. Wreszcie widzimy, co dzieje się w głowie tego chłopaka, dlaczego postępował tak a nie inaczej i jak on przeżywał całą tą sytuację. Aż sama się dziwiłam, jak różne mogą być spojrzenia dwojga bohaterów.
Znajdą się tu także nowe fragmenty. Logiczne w końcu jest to, że nie we wszystkim uczestniczyła Sky.
Pamiętam, że w Hopeless nie spodobała mi się końcówka książki, ale dzięki perspektywie chłopaka jakoś inaczej to wszystko odbierałam. Wydało mi się to bardziej spójne i na miejscu niż przy pierwszej lekturze.
Żeby jednak nie być zbyt łaskawą... Nie mogę uwierzyć, że chłopak miałby takie podejście do sprawy. Może jestem uprzedzona... ale takie uwielbienie dla dziewczyny? Nie jestem do końca przekonana. Jak dla mnie, czuć tu kobiece myślenie (mam na myśli autorkę).
W gruncie rzeczy całość mi się podobała i przyjemnie było wrócić do znanej historii, żeby poznać ją na nowo.
Polecam.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

wtorek, 5 maja 2015

Ten jedyny...

Cześć Kochani!
Jak obiecałam, jestem z nową opinią.
Książka wpadła w moje ręce przypadkiem. Kiedyś czytałam jakąś powieść tej autorki i postanowiłam skorzystać z możliwości przeczytania kolejnej...



Emily Giffin | Ten jedyny | Wydawnictwo Otwarte | liczba stron: 480 | moja ocena: 5/10

  Shea  mieszka w Walker, jest maniaczką futbolu i w związku z tym całe jej życie kręci się wokół tego. Nawet spotyka się z byłym członkiem akademickiej drużyny futbolowej, a jej życiowym guru jest Trener Carr.

Życie dziewczyny nie jest usłane różami. Jej rodzice są po rozwodzie, a przy jej wychowaniu pomagali rodzice najlepszej przyjaciółki. Teraz Lucy ma swoją rodzinę - męża i córeczkę, a Shea wciąż prowadzi życie wolne od zobowiązań. Wszystko zmienia się, kiedy umiera żona Trenera i matka jej przyjaciółki... Czy Shea posłucha rad bliskich i ułoży sobie wreszcie życie?

Bohaterka wydaje mi się naprawdę sympatyczną osóbką, ale ma kilka mocno irytujących cech. Przykładem może być to ciągłe uwielbienie Trenera Carra. Ciągłe idealizowanie jego osoby wręcz mnie dziwiło. W końcu bohaterka nie jest nastolatką, a kobietą po trzydziestce (albo coś takiego), więc takie szczeniackie zagrywki zrozumiałabym, gdyby nie jej wiek.
Niektóre jej zachowania nie wskazywały, jakoby miała być dojrzałą kobietą i nieco mnie to denerwowało. Jej związki zaczynają się nagle i są bardzo burzliwe. Ale właściwie po co je ciągnie, skoro zdaje sobie sprawę z miłości do kogoś innego?
Sam jej "wybranek"... no cóż. Nie chcę spojlerować, ale dla mnie ta miłość jest mocno naciągana.

Po przeczytaniu tej książki złapał mnie kac i to wcale nie dlatego, że była taka dobra. Wręcz przeciwnie. Nie było tu dla mnie ani krzty zaskoczenia. Banał na banale i tyle.
Z tego co pamiętam, poprzednie książki pani Giffin bardziej mi się podobały. Ta jest dla mnie zwyczajna i na pewno do niej nie wrócę. 

Jeśli ktoś szuka lekkiej lektury, to może się na nią skusić, ale nie spodziewajcie się powalającej historii. To jedna ze słabszych książek, jakie czytałam. Raczej nie polecam.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 



niedziela, 26 kwietnia 2015

Coś do ocalenia...

Hej Hej!
Jak mówiłam wcześniej, ostatnio czytanie mnie wciągnęło...
Po książkę, o której dzisiaj będę pisać sięgnęłam, ponieważ jakiś czas temu czytałam inną pozycję tej autorki. Nawet przypadła mi do gustu, więc stwierdziłam, że wezmę się za kolejną.



Cora Carmack | Coś do ocalenia (seria Coś do stracenia) | Wydawnictwo Jaguar | liczba stron: 320 | moja ocena: 6,5/10

   Kelsey Summers skończyła studia, ma bogatych rodziców i szuka wrażeń. Podróżuje po Europie w poszukiwaniu przygody, ale za tym wszystkim kryje się też coś głębszego. Dziewczyna czuje się trochę zagubiona w swoim świecie, ale wszelkie problemy stara się zagłuszyć alkoholem i niezobowiązującym seksem. Wszystko zmienia się, gdy w klubie spotyka Hunta. 
Czy dziewczyna będzie potrafiła nawiązać z nim głębszą relację? I dlaczego właściwie on wydaje jej się inny niż wszyscy?

Oboje mają tajemnicę i nie wiadomo czy po ich ujawnieniu wciąż będą patrzeć na siebie w ten sam sposób...

No cóż. Nie powiem, że nie wciągnęła mnie ta opowieść. Przeczytałam ją w jeden dzień. Głównie ze względu na to, że to jedna z tych historii, które są proste i mało zaskakujące. Od początku wiedziałam, że kiedy idylla nadejdzie, musi wydarzyć się coś przykrego. Co prawda jest to dopiero druga książka pani Carmack, którą czytam, ale da się zauważyć pewien schemat. Bohaterowie spotykają się w przypadkowy sposób, najpierw nic ich nie łączy, potem coś jednak do nich dociera i... bum. Bomba, jakaś nagła informacja, tragedia, wydarzenie...

Nie ma w tym nic złego. Naprawdę dobrze się czyta i miło spędziłam z książką czas. Podobnie jak w Coś do ukrycia , mamy tu pikantniejsze sceny.
Nie podobało mi się, w jaki sposób tajemnica wyszła na jaw. I w sumie sama tajemnica też jakoś do mnie nie przemówiła.

Ogólnie jednak książka nie jest zła. Dobra na "odmóżdżenie" i przeczytanie czegoś niezobowiązującego. Jeśli podobały się Wam dwie poprzednie książki, ta także będzie w porządku.

Tymczasem, ja mówię: do następnego! 
* miałam się przyczepić jeszcze do kilku rzeczy, ale zdecydowałam, że nie będę taka krytyczna xD

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

piątek, 24 kwietnia 2015

Opal...

Hej Kochani!
Dzisiaj już kolejny raz z książką z serii Lux. Bardzo mnie to wciągnęło, ale z tego co się orientuję, kolejne tomy są jeszcze nie przetłumaczone na język polski. Dlatego możecie odetchnąć, bo na razie Wam odpuszczę z tą serią...



Jennifer L. Armentrout | Opal (seria Lux - tom 3) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 496 | Moja ocena: 7/10

     Katy i Deamonowi udało się odzyskać Dawsona. Tego, którego mieli za umarłego. Jak widać wszystko to było jednym, wielkim kłamstwem. Dawson żył, ale nie był już tą samą osobą, co kiedyś. Bohaterowie żyją w stresie - kiedy ktoś z DOD się do nich zgłosi, jak długo będzie trwać ta sielanka.
Dobre czasy kończą się z powrotem pewnego bohatera poprzedniej części.

Deamon i Katy wreszcie przestali udawać, że nie są sobą zainteresowani. Co więcej. chłopak nie kryje się ze swoimi uczuciami także przed światem. To nowa sytuacja dla głównej bohaterki, ale nie wydaje się być w niej specjalnie zagubiona.

Problemem jest świadomość, że gdzieś tam jest Beth - dziewczyna Dawsona, a on chce ją odzyskać. Zrobi w związku z tym wszystko...

Moim zdaniem ten tom jest najgorszy. Co prawda momenty akcji są, jest napięcie i różnego rodzaju zaskoczenia, ale... Dobijał mnie w tym tomie wątek romansowy. Przez niemal 500 stron, co chwila dwójka głównych bohaterów znajduje się w sytuacji mocnego napięcia seksualnego. I wszystko byłoby okej, gdyby to się nie działo naprawdę CO CHWILA. Szczerze mówiąc, trochę mnie to irytowało, bo chciałam żeby to akcja poszła do przodu, a nie ich doświadczenia...seksualne.

Ogólnie książka nie jest zła. Może jestem jakaś przewrażliwiona i dlatego akurat to mi przeszkadzało. Sam pomysł na rozwinięcie akcji w tym tomie też jest dobry. Zadziwia mnie tylko naiwność niektórych bohaterów. Trochę też straciłam w pewnym momencie rezon jeśli chodzi o czas akcji, ale powiedzmy że nie jest to najważniejsze.

Polecam wszystkim, którzy skusili się na tę serię. Ja ubolewam teraz nad niemożnością sięgnięcia po kolejny tom, bo jakoś mnie nie satysfakcjonuje czytanie po angielsku.
Uwierzcie mi - końcówka Was zniszczy i będziecie mieć ten sam ból istnienia, co ja teraz.

To tyle co chciałam powiedzieć. Chyba...
Nie mam pojęcia, co teraz będę czytać, ale kolejna recenzja już niebawem. Może nawet szybciej niż myślicie.
Buziaki!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

środa, 22 kwietnia 2015

Onyks...

Hej Kochani!
Jak możecie zauważyć, czytanie mnie naprawdę wciągnęło i nie mogę z tym skończyć. Dziś przychodzę do Was z recenzją kolejnego tomu serii Lux. Czy jest równie dobry jak pierwszy?



Jennifer L. Armentrout | Onyks (seria Lux - tom 2) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 524 | moja ocena: 7,5/10

    Kate i Deamon są ze sobą nierozerwalnie połączeni.Od niezwykłego wydarzenia, w którym wspólnie pokonali Arumianina, a dziewczyna była bliska śmierci, wywiązała się między nimi więź. Żadne z nich się tego nie spodziewało. I nie mogą nikomu o tym powiedzieć. Grozi im z tego powodu śmiertelne niebezpieczeństwo,a także ich bliscy nie są w pełni bezpieczni.
Sprawę komplikuje pojawienie się w mieście nowej osoby. Blake wydaje się być zwykłym chłopakiem i jest mocno zainteresowany Kate. 
Tymczasem uczucie pomiędzy Deamonem i główną bohaterką przeżywa wzloty i upadki. Jeśli można to tak w ogóle określić. Bohaterowie przechodzą od fazy wyparcia, do akceptacji i z powrotem. Istny rollercoaster. Ale wbrew pozorom nie jest to nudne i irytujące. Wszystko jest zgrabnie wplątane w akcję pełną niespodziewanych wydarzeń.
Nikt nie we, gdzie czai się wróg, kto jest przyjacielem, a kto tylko go udaje...

Dla mnie to świetna kontynuacja serii. Uczucie bohaterów nie przysłania innych wątków, pojawiają się nowe, zaskakujące fakty. Dzieje się coś, co jeszcze przed chwilą wydawało się niemożliwe. Każdy bohater zmaga się z samym sobą a najbardziej trójka, która przez większość czasu jest na pierwszym planie - Kate, Deamon i Blake.

Po raz kolejny uśmiałam się przy dialogach i komicznych nieraz scenach. Jestem naprawdę zadowolona z lektury i już sięgam po kolejny tom. Tak mnie ten świat wciągnął!

Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was do poznana się z serią Lux i jej pokręconymi bohaterami.
To świetna opowieść fantasy, w której nie sposób się nie zakochać.

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Obsydian...

Hej Kochani!
Znów jestem! Zdążyliście zatęsknić?
Moja dzisiejsza obecność to zasługa Abigail Jailette (KLIK) i jej filmiku Najlepsze książki 2014 roku. Tam też znalazła się dzisiejsza recenzowana przeze mnie pozycja. 
Do dzieła...



Jennifer L. Armentrout | Obsydian (Lux - tom 1) | Wydawnictwo Filia | liczba stron: 400 | moja ocena: 7,5/10

      Katy przeprowadza się z mamą do Zachodniej Wirginii po ciężkich rodzinnych przeżyciach. Jest sympatyczną dziewczyną z Florydy, kocha książki, prowadzi o nich nawet bloga. Jest jednak jeden problem. Nikogo nie zna w nowym miejscu. Jej mama któregoś pięknego dnia prosi ją o pójście do sklepu i zapytanie o drogę sąsiadów z przeciwka. Od tej pory wszystko będzie się działo nie tak...

W mieście jest coś dziwnego, podobnie jak w jej sąsiadach i ich zachowaniu wobec niej. Jedno z nich usilnie chce się zbliżyć, drugie poniża dziewczynę w każdej możliwej sytuacji. O co chodzi? I czy Katy się tego dowie?

Książka wciągnęła mnie właściwie od pierwszych słów i choć głośno komentowałam niektóre sytuacje, musiałam ją dzisiaj skończyć. Od samego początku podzielałam zdanie głównej bohaterki, że z jej sąsiadami nie wszystko jest w porządku. Nie wiedziałam tylko, w którą stronę pójść ze swoimi podejrzeniami. Wszystko wyjaśnia się bardzo powoli, a prawda mnie zaskoczyła. Zapewne to też za sprawą tego, że nie czytałam żadnego opisu książki. Opierałam się tylko na rekomendacji Abi.

Dla mnie jest to inne fantasy niż to, z którym miałam do czynienia do tej pory. Szczerze mówiąc nadprzyrodzone istoty, które się tutaj pojawiają całkowicie mnie zaskoczyły zarówno swoimi zdolnościami, jak i pochodzeniem. 
Głowna bohaterka Katy jest zwykłą nastolatką i wbrew sobie trafia do niezwykłego świata. Nie będzie już mogła od tego uciec, ponieważ to grozi niebezpieczeństwem. 
To jakie ma relację z sąsiadami było dla mnie komiczne. Uśmiałam się przy dialogach i sytuacjach. 

Książkę naprawdę dobrze się i czytało i mimo tego, że fabuła jest oparta na schematach: zwykła dziewczyna, chłopak z nadprzyrodzonymi zdolnościami, niebezpieczeństwo, ble ble ble... to jestem zachwycona. Koniecznie muszę się szybko wziąć za następny tom i dalej śledzić losy bohaterów.

Myślę że dla wielbicieli fantasy to doskonała lektura. 
Może i były momenty, kiedy irytowały mnie zachowania głównej bohaterki, ale były to dosłownie fragmenciki i w dodatku nieraz nieźle się przy tym ośmiałam.
Zakończenie intrygujące i zachęcające do dalszej lektury. Czego chcieć więcej.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście o serii Lux, koniecznie po nią sięgnijcie i zanurzcie się w świecie, w którym ja utonęłam po cebulki moich czerwonych włosów.
Polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl 

piątek, 17 kwietnia 2015

Akademia Wampirów...

Hej Kochani!
Dzisiaj o pierwszym tomie serii, o której słyszałam w samych superlatywach. Przez długi czas nie mogłam się do niej jakoś przekonać. Czy żałuję przełamania oporów?


Richelle Mead | Akademia wampirów (tom 1) | Wydawnictwo Nasza Księgarnia | liczba stron: 336 | moja ocena:  6,4/10

     Rose Hathaway i Lissa Dragomir są najlepszymi przyjaciółkami. Nie jest to jednak zwykła przyjaźń, bowiem łączy je specjalna więź. Rose czuje nastroje koleżanki, a zdarza jej się także wniknąć w jej myśli. To wszystko między innymi dlatego, że obie nie są ludźmi. Lissa jest morojem, członkinią rodu królewskiego, wampirem czystej krwi, natomiast Rose chce być jej strażniczką, ponieważ nie pochodzi z wyższych sfer.
Takiego bezwzględnego oddania przyjaciółce, niejedna z nas może pozazdrościć. Hathaway zrobi wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo i dobry nastrój dziewczynie, z którą czuje się silnie związana, często odsuwając własne potrzeby na drugi plan.

Wydaje się, że wszystko zmieni się wraz z ich powrotem do szkoły, z której uciekły. Tam przecież nic nie powinno grozić Wasylisie. Jest jednak zupełnie inaczej, a zagrożenia nie kończą się na okrutnych koleżankach. Zło czai się i atakuje w najmniej oczekiwanym momencie.
Jednocześnie obie główne bohaterki walczą z własnymi rozterkami - miłosnymi, koleżeńskimi czy też ze szkolnym okrucieństwem.

Mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tej książki i zarazem początku serii. Wypisując swoje za i przeciw zauważyłam, że więcej jest tych drugich. W związku z tym zacznę może od plusów książki.
Muszę przyznać, że całkiem przypadł mi do gustu pomysł na wampirzą społeczność, w której istnieją podziały na morojów, dampirów, strzygi. Do tej pory wampiry były tylko wampirami, a tu mamy ciekawy podział. 
Ciekawą rzeczą jest również to, że wampiry uczą się w akademii władzy nad pewnymi zdolnościami - panowaniem nad którymś z żywiołów. Nie jest to tu zbyt rozwinięty wątek, ale czekam na coś więcej w dalszych tomach. Wiadomo, że moroj może w pełni panować tylko nad jednym żywiołem.
Kolejnym plusem książki i powodem, dla którego kontynuowałam czytania jest tajemnica. Kto prześladuje biedną Lissę. Przed kim musi strzec ją Rose i czy nie jest to ktoś najmniej spodziewany?
Za plus historii uważam także wątek Rose i Dymitra, choć mam do niego pewne zastrzeżenia. Ostatecznie zakończenie jest zaskakujące i można powiedzieć - pełne zwrotów akcji. Zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejny tom. To chyba najlepszy komplement.

Teraz troszkę o minusach...
Pierwsze co mocno mnie irytowało to przeświadczenie Rose o tym, że z niej taka dobra sztuka i obiekt pożądania seksualnego. No naprawdę? I te suche dialogi w momentach, kiedy jakiś chłopak na nią patrzył, a ona od razu czuje się pożądana. Momentami zachowania głównej bohaterki były...okropne. Z jednej strony ta pewność siebie, a potem załamanie nerwowe w samotności, bo ktoś zaczął o niej źle mówić.
Po drugie nieco irytowała mnie wybuchowość Rose i jej brak zahamowań, chociaż to wyjaśnia się bliżej końca.
Sama relacja dampirki i jej trenera Dymitra nie była tu mocno roztrząsana, co powoduje, że pod koniec niektóre sytuacje mnie zaskoczyły. Mógłby to być bardziej rozwinięty wątek. Ale plus za to, że nie jest dominujący.
Coś co mocno działało mi na nerwy przez jakieś pół książki - wieczne i głośne plotkowanie w akademii, szybkość rozchodzenia się tych plotek, a także związane z tym zmiany w relacjach między bohaterami. No cóż... Czy oni żyli tylko plotkami, a swoje zachowanie dostosowywali do tego, co w danym dniu usłyszeli? Jednego dnia cię kocham, jutro nienawidzę, bo kolega słyszał od kolegi kolegi, że kolega mu mówił... Serio?
Uff ale to była ostatnia rzecz, która mi się nie spodobała.
W związku z powyższym mam mieszane uczucia. Z jednej strony dobry pomysł, z drugiej realizacja nie do końca mi się podoba, ale... Sięgnę po następny tom i przekonam się czy będzie lepiej/gorzej/tak samo.

Tymczasem żegnam się z Wami na dziś. I do następnego! :*

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Czerwona królowa...

Hej Kochani!
Tym razem wróciłam szybciej niż ostatnio, ale niespodziewanie wciągnęła mnie jedna książka.
Jak w tytule, dzisiaj o Czerwonej królowej.


Victoria Aveyard | Czerwona królowa | Wydawnictwo Moon Drive | liczba stron: 488 | moja ocena 7/10

     Mare Barrow jest z urodzenia Czerwoną, co z miejsca skazuje ją na życie w skrajnym ubóstwie i brak perspektyw na lepszą przyszłość. Żeby pomóc swojej rodzinie jakoś przeżyć - kradnie. Nie jest specjalnie w czymś uzdolniona, jak choćby jej młodsza siostra, nie może w związku z tym znaleźć dobrze płatnej pracy. Grozi jej pobór do wojska. A to niewiele różni się z karą śmierci.
Wojna z Lakelandczykami ciągnie się od lat i nikt nie jest na wygranej pozycji. Wysyłanie bezużytecznych Czerwonych jest dla Srebrnych sposobem na pozbycie się buntowników.

Srebrni są lepsi. Posiadają różnego rodzaju zdolności - potrafią panować nad ogniem, roślinnością, żywiołami. Czerwoni jednak nie chcą żyć w cieniu tych lepszych. Postanawiają podjąć walkę.

Życie Mare niespodziewanie zmienia się pewnego wieczoru, kiedy rozgoryczona swoją postawą wobec świata i rodziny, wypłakuje się obcemu chłopakowi. To stawia jej życie do góry nogami i wplątuje w świat pełen intryg, kłamstw i nienawiści. Tutaj nie ma miłości, są tylko interesy i korzyści płynące ze znajomości.

Kiedy zaczęłam czytać Czerwoną królową, spodziewałam się drugiej Selekcji z Rywalek Kiery Cass. Już nawet wstępnie zarysowałam sobie fabułę i powiązania między bohaterami, ale z każdą kolejną stroną zmieniałam zdanie.
To co początkowo wydawało mi się kolejnym tanim romansem z trójkątem miłosnym w roli głównej, całkowicie mnie zaskoczyło. Kolejne intrygi zmuszały mnie do zastanowienia się nad bohaterami i ich zamiarami. 
Umówmy się, nie jest to wybitna pozycja literacka i pewne echa z historii, o której wcześniej wspomniałam pojawiają się nieuchronnie. Intrygi zmuszają do nabrania dystansu do pewnych bohaterów i zastanowienia się nad ich intencjami. 
Przyznam, że końcówka skutecznie trzymała mnie w napięciu, ale czegoś mi tu brakuje. Bardzo chciałabym rozwinięcia niektórych wątków i moim zdaniem historia dużo by zyskała, gdyby autorka pokusiła się chociaż o dwa tomy. Mogłaby wtedy spokojnie rozwinąć to, co tu tylko zahaczyła.

Początkowo podchodziłam do tej pozycji nieco sceptycznie. Ostatecznie moja ocena jest dość wysoka, głównie za sprawą pewnego rodzaju zaskoczenia, jakie przeżyłam w związku z całością oraz specyficznym napięciem towarzyszącym mi podczas czytania. Wątek miłosny jest zgoła inny niż można zakładać na początku i nie jest tu dominujący. Mimo wszystko czuję pewien niedosyt po lekturze. Ale... zgadzam się z pewną opinią, którą widziałam na lubimyczytac.pl - "Lepsza od Rywalek". W moim odczuciu tak właśnie jest.

Polecam serdecznie przeczytanie tej książki. Umiliła mi niedzielne popołudnie i była miłą odmianą po kryminalnych zagadkach Sandomierza.

A tymczasem, do następnego!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

wtorek, 7 kwietnia 2015

Ziarno prawdy...

Hej Kochani!
Jak żyjecie po świętach? Brzuchy pełne? Wypoczęci?
Ja znalazłam wreszcie chwilę, żeby skończyć książkę. A uwierzcie mi, nie było to łatwe, bo cały czas biegałam zamiast odpoczywać.
Mam pewne ogłoszenie parafialne - zmieniam skalę ocen z -/5 na -/10. W ten sposób będzie mi łatwiej, jest mnóstwo książek, które są dobre, ale są też średniaki i wychodzi na to, że mają one bardzo zbliżone oceny przez 5-cio punktową skalę. Mam nadzieję, że teraz będzie idealnie. 
Tymczasem do dzieła.


Zygmunt Miłoszewski | Ziarno prawdy (Teodor Szacki - tom 2) | Wydawnictwo W.A.B. | liczba stron: 368 | moja ocena: 8/10

Po przeczytaniu pierwszego tomu przygód prokuratora Teodora Szackiego nie byłam zachwycona. Koleżanka jednak powiedziała mi, że tom drugi jest rewelacyjny. Dlatego właściwie zdecydowałam się po niego sięgnąć.

Prokurator Szacki przeniósł się do Sandomierza, po rozwikłaniu sprawy pewnego zabójstwa, a także po przelotnym romansie z młodą dziennikarką. Teraz próbuje ułożyć swoje życie na nowo i nie myśleć o rodzinie, którą kiedyś miał. Jak jednak mógł zacząć od nowa w takiej mieścinie jak Sandomierz, gdzie każdy o każdym wie wszystko, wszyscy znają się od dziecka, a on jest w tym wszystkim wyobcowany, bo jest nowy.
Przelotne romanse, powrót do kawalerskiego życia i... zbrodnia. I to jaka?
Dokonano mordu na dobrze znanej lokalnej społeczności kobiecie. Wygląda to na zaplanowaną zbrodnię. W tle słychać echa rytualnego mordu z głęboko zakorzenioną nienawiścią w parze. Nagle do wszystkich powracają historię o Żydach mordujących dzieci. Na światło dzienne wyciągane są miejskie legendy, wszystko wydaję się mieć podłoże religijne, a o całej sprawie robi się naprawdę głośno.
W tym wszystkim błyskotliwy Teodor - obcy próbujący znaleźć mordercę. Pomaga mu w tym Basia Sobieraj, miejscowa prokurator i Leon Wilczur - śledczy. Główny bohater nie wie, komu wierzyć, kto mówi prawdę, a kto próbuję ją w jakiś sposób zataić. Mimowolnie idzie tropem rytualnego mordu, co okazuje się być zaplanowaną ścieżką samego zabójcy.
Rozwiązanie całej sprawy jest zaskakujące.

Ziarno prawdy  naprawdę mnie wciągnęło. Historia jest skonstruowana w ciekawszy sposób niż tom pierwszy. Od razu wiedziałam, że będzie ciekawie i to jest coś co lubię. Życie głównego bohatera stanęło na głowie, w porównaniu do tego w Uwikłaniu i odnoszę wrażenie, że dzięki temu historia też zyskała u mnie plus. 

Sam pomysł na historię oraz sposób jej rozwiązania - dla mnie idealny. Przy okazji dowiadujemy się ciekawych rzeczy.

Po przeczytaniu tego tomu zwracam honor panu Miłoszewskiemu. Już wiem, za co kochają go czytelnicy.
Teraz koniecznie muszę zobaczyć ekranizację Ziarna prawdy i porównać ją z pierwowzorem.

Książkę gorąco polecam!

*zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

poniedziałek, 23 marca 2015

Uwikłanie...

Hej!
Dawno mnie tu nie było. Po prostu dużo się działo, niekoniecznie dobrego i... cóż. Tak wyszło.
Dzisiaj o zapowiadanej w ostatnim poście książce.

 Zygmunt Miłoszewski | Uwikłanie  (Teodor Szacki - tom 1) | Wydawnictwo W.A.B. | liczna stron 324 | ocena 3,7/5

         Teodor Szacki jest prokuratorem, mężem i ojcem. Pracuje w warszawskiej prokuraturze i w zasadzie jego życie jest monotonne. Żadnych szalonych spraw, nic mrożącego krew w żyłach. Nuda. Kiedy zostaje wezwany do zwłok Henryka Telaka wcale nie liczy na nagłą odmianę. 
Ciało denata zostało znalezione w przykościelnej kaplicy z rożnem wbitym w oko. Samobójstwo? Morderstwo? Tego musi się dowiedzieć Teodor Szacki.
Sprawa wydaje się dziwna. Kiedy prokurator zaczyna przesłuchiwać świadków, odnosi wrażenie, że ma do czynienia z jakimiś pokręconymi osobami, biorącymi udział w jeszcze bardziej pokręconej terapii.
Czym są ustawienia? Na jakiej zasadzie to działa? Czy ktoś po wcielaniu się w inną osobę, może przejąć jej uczucia?
Pytań jest wiele, a zdobycie odpowiedzi wydaję się bardzo trudne. 
Dodatkowo w głowie Szackiemu zawróci młoda dziewczyna, Monika - dziennikarka próbująca wydobyć z prokuratora jakieś informacje. 
Pozornie kolejna sprawa nie do rozwiązania zaczyna nabierać niespodziewanych kształtów. Trzeba pogrzebać w archiwach, zwrócić się do emerytowanych milicjantów i zadrzeć z nieodpowiednimi ludźmi. 

Po raz kolejny ciężko mi jednoznacznie ocenić książkę, ponieważ nie czytałam jej w sposób ciągły. Miewałam naprawdę długie przerwy, a poza tym trudno mi było się wgryźć w historię. Jestem tak przyzwyczajona do zbrodni w klimacie amerykańskim, że aż głupio mi było czytać o warszawskich realiach. Od połowy książka naprawdę wciągnęła. Historia zaczęła się rozkręcać i pojawiło się kilka nowych faktów. Sama końcówka bardzo mnie zaskoczyła. Inaczej niż przy lekturze chociażby Kathy Reichs obstawiałam sprawców. Nawet nie zbliżyłam się ociupinkę do prawdziwego rozwiązania. Samo zakończenie natomiast wydało mi się mocno pokręcone. Albo nieuważnie czytałam, albo Teodor Szacki wpadł na to w mgnieniu oka, nie dzieląc się swoimi myślami z czytelnikiem.

Książka nie wzbudziła we mnie jakichś szczególnych emocji. A szkoda, bo myślałam, że zakocham się w Miłoszewskim jak chociażby w Kavie. Ale nic. Nie ma co się załamywać. Już zaczęłam Ziarno prawdy i mam nadzieję, że ta część bardziej przypadnie mi do gustu, bo słyszałam o niej wiele pochlebnych opinii. I wreszcie chciałabym zobaczyć film.

Tymczasem polecam Uwikłanie. Mam nadzieję, że na Was zrobi lepsze wrażenie.
Do następnego! Pa :*